Kochane, ostatnie dni były dla mnie strasznie trudne. Szpital, spadki serduszka Franka, moje przerażenie, moj strach nie znał granic.
Dzisiaj na rannym KTG kolejne spadki, szybko zabrali mnie na porodówke na indukcje ostateczną. O 7 byłam już na łóżku porodowym, podali oxytocyne, po 5 godzin skurczy lekarz ocenił brak postępu porodu i przebił pecherz płodowy. Wtedy zaczęła sie jazda, bolało jak cholera, skurcze były nie do zniesienia, spadki cały czas sie powtarzały ale lekarz nie interweniował. Przed 14 lekarz znowu stwierdził brak postępu porodu, juz mieli zwiekszać dawkę oxy i nagle akcja serca znowu spadła o tym razem nie chciała wzrosnąc, nagle tętno zanikło całkiem. Boże, zawalił mi się świat. W sekunde znalazłam się na sali operacyjnej i o 14.06 usłyszałam najpiękniejszy dźwięk na świecie, czyli płacz naszego Franka
Franek wita się z wami wszystkimi i ściska rączką za paluszek każdą z Was
na całe szczęście jest cały i zdrowy, nie był owinięty pępowiną, moja miednica była za mała i skurcze spychały go w dół a dla niego było za mało miejsca i przez mocny ucisk na główkę stracił tętno. Zresztą podejrzewali, że miednica jest za mała ale woleli olać sprawę.
Nie chce już nic rozpamiętywać, najwazniejsze że nasz syn jest już cały i zdrowy