Z mojego dziennika 1.04.2021 r:
Najgorzej jest chwilę przed okresem. Kiedy już wiesz, że nic z tego, progesteron zjeżdża i szepcze, że jesteś beznadziejna. Pryszcz na czole potwierdza twoją wewnętrzną brzydotę. Nie dość, że hormony ci robią sieczkę z serca, to jeszcze znów jesteś miesiąc starsza. Znów straciłaś kolejne jajeczka. I niby wyobrażasz sobie siebie bez dzieci. Podróżującą. Mniej sfrustrowaną codziennymi obowiązkami. Wspinającą się po najpiękniejszych skałach w Europie. Wyspaną. Ale tej comiesięcznej straty nie da się niczym zastąpić. Jesteś niewolnicą własnego cyklu rozpaczy. Te kilka dni przed okresem już wiesz, że się nie udało, ale i tak torturujesz siebie nadzieją, by z chwilą pierwszego plamienia, zaklnąć pod nosem i wcisnąć do otchłani serca kolejne "nic się nie stało". Gdy w połowie okresu hormony się stabilizują, pocieszasz siebie możliwością wypicia kolejnej kawy, uprawiania ekstremalnych sportów i wyrzeźbią sylwetką. Ale i tak zamieniłabyś bez mrugnięcia te mięśnie na brzuchu na rozstępy, by rozśmieszyć w kuchni płaczącą, małą istotę.