Jak tak czytam o Waszych przejściach z partnerami to zaczynam się cieszyć z tego co mam. U nas był odwrotny problem... Mój to by chciał seksu codziennie, jak nie ma nic np przez 4 dni to widać po nim że jest poirytowany, nieszczęśliwy, o wszystko się obraża. Najgorzej było jakieś pół roku po porodzie gdzie ja miałam libido wręcz ujemne, wiadomo zmęczenie itp, mąż nie wychodził z inicjatywą więc uznałam że mu to nie przeszkadza. A okazało się że pomału się nawarstwiało i mieliśmy później kryzys, oj ile rozmów było. On brak seksu odbiera jako brak miłości z mojej strony, wyrzucał mi że ja uczucia okazuję tylko do dziecka, on się już nie liczy itp. Wzięłam sobie do serca jego słowa i więcej uwagi przekierowałam na niego, ale i tak co jakiś czas temat wracał. Ostatnia rozmowa chyba już na dłuższy czas pomogła. Generalnie powiedział mi że to niesprawiedliwe jak uprawiamy seks co dwa dni, bo robimy to wtedy kiedy JA mam ochotę a przecież on by chciał codziennie, więc tak jakby moja ochota jest ważniejsza niż jego. I wyobraźcie sobie że on dopiero wtedy, po prawie 7 latach związku dowiedział się że ja nie mam ochoty co drugi dzień, tylko może raz w tygodniu. Ten "co drugi dzień" jest wykrzesany ze mnie trochę na siłę, w ramach kompromisu, żeby chociaż w takim stopniu zaspokoić jego potrzeby (mnie ten seks nie boli, mam zawsze orgazm itp, po prostu zanim nie zaczniemy to totalnie nie mam ochoty). Chłop się przeraził
jak się później okazało, przewertował internet bo uznał że ja chyba mam jakąś chorobę albo niedobory, skoro mam ochotę może raz w tygodniu. W jakim był szoku gdy się dowiedział że większość kobiet tak ma... Że zazwyczaj partner chce częściej niż partnerka. I tu się nasze rozmowy skończyły, w końcu zrozumiał z czego to wszystko wynika.
Niesamowite że jemu do szczęścia potrzebny jest tylko seks. Gdy nie mamy dłuższych przerw to chodzi szczęśliwy, całuje mnie, przytula, mówi komplementy. Nauczyłam się że warto zadbać o ten obszar bo całkowicie się poprawia jakość naszego związku