mikowata
:)
- Dołączył(a)
- 17 Lipiec 2012
- Postów
- 363
Ciezko jest od czegosc zaczac. Trudno przyznać sie do błędu.
Nie planowalam ciazy. Nie chciałam. Za duży obowiązek. Za duzo na głowie. I przede wszystkim za malo szczęścia w zyciu.
Ale jestem osoba dorosła i wiem do czego moze prowadzić sex bez zabezpieczenia.
W sumie od 17 roku zycia biore tabletki antykoncepcyjne. Niestety początek roku przyniósł tyle zawirowań i zmartwień na glowe, ze tabletki lykalam sporadycznie i tylko gdy sobie o nich przypomnialam. Na Boga, przeciez to nie cukierki! Postanowiłam zrobic przerwę. Z drugiej strony w ciaze nie zachodzi sie tak łatwo.
Po 6 miesiąch mniejszego i większego (brak sexu w dni płodne, pilnowanie by final nie był we mnie) kontrolowania sytuacji, zaszlam w ciaze.
Szczescie? Radość? Jakie szczescie?! Jaka radość?! Łzy i złość.
Pierwszy trymest minął bardzo zle, sennie, nerwowo itd. Ale wszyscy pocieszali mnie, ze to początek. W drugim trymestrze bedzie juz super. Wszystko mija! Duzo energii wstapi w Ciebie!
Ok. Wierzyłam. Czekałam. I nic! Powiedziałbym nawet, ze jest jeszcze gorzej.
Teraz troche o moim małżeństwie. Jestesmy po ślubie juz ponad rok. Znamy sie cztery lata.
Bylo w miedzy czasie rozstanie na jakies pare miesiecy. Mowia, ze dwa razy nie wchodzi sie do tej samej rzeki. Chciałam zaryzykować.
Nie bylo to moje zycie z bajki. Ciagle wydawało mi sie, ze jest cos nie tak. Ze on nie jest szczęśliwy i ze ja nie jestem.
Na dodatek mieszkamy z tesciami. Ludzie są w porządku, ale w małej dawne.
Generalnie cały czas w domu są jakies spiecia i (dla mnie) malo komfortowe sytuacje.
Wzięliśmy kredyt na mieszkanie. Poród mam planowany na końcówkę marca. A mieszkanie wybudują nam i oddadzą co dopiero w lipcu. Jeszcze remont i tyle wydatków!
Przyznaje...jestem osoba dość trudna we współżyciu i moj maz niestety tez. Ciężka sprawa.
Czasami myslalam, ze ciaza i dziecko troche naprawia nasza sytuacje. Teraz wydaje mi sie zupełnie odwrotnie.
Wiecie jak to jest? Początek znajomosci, fascynacja, duzo sexu...a potem coraz mniej i mniej. Na dodatek jestem zupełnie nie pewna siebie osoba z masa kompleksów. Nie pomaga mi to w zyciu erotycznym.
Teraz, gdy rosnę, to juz zupełnie. Nie czuje sie atrakcyjna. Moj maz tez nie garnie sie do tych spraw. Po prostu temat sexu i bliskości zanika, nie ma. Czuje sie jak chodzący inkubator.
Moze to straszne, ale coraz częściej mysle, ze nie chce tego dziecka. Nie, nic złego nie zrobię. Ani sobie, ani dziecku. Tylko co za sens prowadzić takie zycie?
Nie ma chęci na nic, najchętniej siedzialabym sama i nie gadala z nikim. Kiedys bardzo chętne odbieralam chociażby głupi telefon komórkowy - teraz przychodzi mi to z trudem i z wielka niechęcią.
A uśmiech na twarzy? Tylko pozorny, dla rodziny.
Jak mowie mężowi o moich problemach to mówi, ze wymyslam i mam ciązowe oglupienie.
Rodzinie czy innym bliskim osoba, boje sie powiedziec. Bo czy nie kazda kobieta w ciazy powinna sie cieszyć?
Nie planowalam ciazy. Nie chciałam. Za duży obowiązek. Za duzo na głowie. I przede wszystkim za malo szczęścia w zyciu.
Ale jestem osoba dorosła i wiem do czego moze prowadzić sex bez zabezpieczenia.
W sumie od 17 roku zycia biore tabletki antykoncepcyjne. Niestety początek roku przyniósł tyle zawirowań i zmartwień na glowe, ze tabletki lykalam sporadycznie i tylko gdy sobie o nich przypomnialam. Na Boga, przeciez to nie cukierki! Postanowiłam zrobic przerwę. Z drugiej strony w ciaze nie zachodzi sie tak łatwo.
Po 6 miesiąch mniejszego i większego (brak sexu w dni płodne, pilnowanie by final nie był we mnie) kontrolowania sytuacji, zaszlam w ciaze.
Szczescie? Radość? Jakie szczescie?! Jaka radość?! Łzy i złość.
Pierwszy trymest minął bardzo zle, sennie, nerwowo itd. Ale wszyscy pocieszali mnie, ze to początek. W drugim trymestrze bedzie juz super. Wszystko mija! Duzo energii wstapi w Ciebie!
Ok. Wierzyłam. Czekałam. I nic! Powiedziałbym nawet, ze jest jeszcze gorzej.
Teraz troche o moim małżeństwie. Jestesmy po ślubie juz ponad rok. Znamy sie cztery lata.
Bylo w miedzy czasie rozstanie na jakies pare miesiecy. Mowia, ze dwa razy nie wchodzi sie do tej samej rzeki. Chciałam zaryzykować.
Nie bylo to moje zycie z bajki. Ciagle wydawało mi sie, ze jest cos nie tak. Ze on nie jest szczęśliwy i ze ja nie jestem.
Na dodatek mieszkamy z tesciami. Ludzie są w porządku, ale w małej dawne.
Generalnie cały czas w domu są jakies spiecia i (dla mnie) malo komfortowe sytuacje.
Wzięliśmy kredyt na mieszkanie. Poród mam planowany na końcówkę marca. A mieszkanie wybudują nam i oddadzą co dopiero w lipcu. Jeszcze remont i tyle wydatków!
Przyznaje...jestem osoba dość trudna we współżyciu i moj maz niestety tez. Ciężka sprawa.
Czasami myslalam, ze ciaza i dziecko troche naprawia nasza sytuacje. Teraz wydaje mi sie zupełnie odwrotnie.
Wiecie jak to jest? Początek znajomosci, fascynacja, duzo sexu...a potem coraz mniej i mniej. Na dodatek jestem zupełnie nie pewna siebie osoba z masa kompleksów. Nie pomaga mi to w zyciu erotycznym.
Teraz, gdy rosnę, to juz zupełnie. Nie czuje sie atrakcyjna. Moj maz tez nie garnie sie do tych spraw. Po prostu temat sexu i bliskości zanika, nie ma. Czuje sie jak chodzący inkubator.
Moze to straszne, ale coraz częściej mysle, ze nie chce tego dziecka. Nie, nic złego nie zrobię. Ani sobie, ani dziecku. Tylko co za sens prowadzić takie zycie?
Nie ma chęci na nic, najchętniej siedzialabym sama i nie gadala z nikim. Kiedys bardzo chętne odbieralam chociażby głupi telefon komórkowy - teraz przychodzi mi to z trudem i z wielka niechęcią.
A uśmiech na twarzy? Tylko pozorny, dla rodziny.
Jak mowie mężowi o moich problemach to mówi, ze wymyslam i mam ciązowe oglupienie.
Rodzinie czy innym bliskim osoba, boje sie powiedziec. Bo czy nie kazda kobieta w ciazy powinna sie cieszyć?