Myślałam, że będę dziś pierwsza, ale godzina nadrabiania i trochę pisania i już mnie Mikoto uprzedziła
Chyba ta 4 rano wchodzi mi w standard…
Paulunia – ulica Nowowiejska. Sam początek ulicy, więc jeszcze nie aż tak daleko. A fajnie się złożyło z adresem (numer bloku jak u moich rodziców, mieszkania jak Ara)
Mama Wikusi – przeniesiemy się jakoś w ciągu 2 tygodni. Zanim ja tam osiądę Aro ma zrobić czarną robotę. Resztę będziemy już z miejsca kończyć. A ceny mieszkań są naprawdę różne. Średnio w granicach 1200-1500 z opłatami. Nam się udało zmieścić w 1000. Jest tam troszkę do zrobienia, ale część materiałów już kupiona (właściciel już się wziął za remont, ale nie sądził, że tak szybko znajdą chętnych i myślał, że zdąży).
Fioletowa, glukozę wypiłam szybko, na jeden raz, duszkiem (woda z cytryną i glukoza w kubeczku rozrobione). A przez te 2 godziny to sobie popijałam już samą wodę z cytryną (łyczkami). Dokładnie jak Kingusia napisała.
Natis, nie liczy się wielkość, a skuteczność i zadowolenie z efektu.;-) Będzie dobrze…
Wczoraj to był szalony dzień. Zaklepaliśmy mieszkanko, szybki obiad w domu (zdążyłam tylko wskoczyć Wam się pochwalić) i jechaliśmy podpisać umowę. Potem Aro od razu chciał zajechać i dokonać zmian z Internetem (od wtorku będzie już na nowym lokum – jak ja do przeprowadzki wytrzymam bez BB?). Przy okazji podpisaliśmy umowę na telewizję kablową i powrót do domu.
Nie minęła godzina, a już mieliśmy spotkanie z właścicielem dotychczasowego mieszkania. Dogadaliśmy się (uff, bo miałam pewne obawy). Myślał, że jeszcze z miesiąc pomieszkamy, a w kwietniu przygotuje sobie mieszkanie na sezon, a tak to trochę postoi puste. Po tym wszystkim ciśnienie mi wyszło 144/90 (jeszcze takiego wysokiego nie miałam). Mikołaj się zbuntował i brzuch tak mi się spiął, że makabra. No ale przecież już mieliśmy plany. Więc co „mądra mama” zrobiła?
Wzięła nospę, położyła się i jak już trochę odpuściło, ciśnienie nieco zeszło, w samochód i przyjechaliśmy do Ostródy.
Zanim byliśmy na miejscu z brzuszkiem było już wszystko dobrze (uff, ale po drodze wyczajałam, gdzie są szpitale – w razie „w”).
A w Ostródzie imprezka – teść miał 55 urodziny. Trochę posiedzieliśmy, Mikołaj „pozaczepiał” rękę pradziadka (ależ on nie może się doczekać prawnuka – chyba znalazł powód, żeby jeszcze trochę powalczyć o zdrowie, bo już miewał teksty „mnie to już dajcie zasnąć na zawsze” i wyniki miał gorsze; a teraz to i Mikołaj mu się czasem śni i rozmawia z nim nocami).
No i wreszcie poszliśmy do moich rodziców (nie, żeby tam było źle, ale trzeba było już odpocząć). „Ogonek” to już nie wiedziałam jak się ruszyć, żeby nie bolał (nadal jeszcze boli). Wiem – trochę przegięłam, ale takie akcje rzadko się zdarzają, wiec chyba nie zaszkodzi Mikołajowi taka porcja adrenaliny…
Dziś imieniny tego Mikołajowego Pradziadka (Albin), jutro urodziny mojego chrześniaka (11), a w niedzielę zaczynam „dwucyfrówki” (będzie 99 dni do planowanego porodu) – imprezki dzień po dniu, ale już będzie spokojniej niż wczoraj...
Oj jak to życie przyspieszyło.
Jeszcze 2 lata temu było takie zwyczajne, może nawet nudnawe. Skończyła studia i myślałam, że mnie czeka monotonnia (przynajmniej przez jakiś czas). A tu tymczasem: zaręczyny, ślub cywilny, wyprowadzka od rodziców (w dodatku do innego miasta, z dala od rodziny i znajomych), nowa praca, Mikołaj, ślub kościelny, przeprowadzka na większe mieszkanie… WOW. Nie ma jak się nudzić…
Dziś jeszcze zamierzamy wybrać się do Olsztyna (zawsze tylko przejeżdżamy, a Aro chce zajrzeć do tych większych sieci AGD i RTV). Może w końcu zaliczymy zaległe Walentynki i przyszłe Dni Kobiet i Mężczyzn (bo ja to nie obchodzę Dnia Chłopaka – mój mąż to już dawno mężczyzna).
No i się rozpisałam. Przepraszam, że tak dużo do czytania. Dobrego dnia :-)