Cześć dziewczyny,
Mam tu bardzo słaby internet, użyczony dzięki uprzejmości "towarzyszki w niedoli".
Dziękuję wam za miłe słowa, to dla mnie na prawdę strasznie dużo.:-)
Zdążyłam was podczytać z komórki, ale nie mogłam nic napisać.
Nadal leżę w szpitalu, wiadomo że w sobotę i niedzielę nic się nie dzieje. A poza tym mam dość tych wszystkich lekarzy i tego wszystkiego. Wojuję z nimi żeby mi zrobili USG, bo strasznie boję się z dzidzią może coś być nie w porządku. Bo ostatnie USG miałam robione w momencie przyjęcia do szpitala, czyli w czwartek. A już tak strasznie wiele dni minęło. Zdążyłam jeszcze z wami popisać o kolorze ścian i nagle dostałam strasznego krwotoku. Po prostu zaczęło się ze mnie lać i się przeraziłam. Od razu do samochodu i do szpitala. Jechaliśmy w ogóle na "podwójnym gazie", bo mój małż zawsze ma dobre pomysły i zdążył sobie wcześniej wypić jedno piwko.:-( Ale jakoś dojechaliśmy.
Teraz leżę, krew ze mnie leci, ale już coraz słabiej, taki 3-4 dzień miesiączki. Ale jak zwykle w takich wypadkach nie wiadomo co się dzieje.:-
-( Lekarze czekają i jestem na obserwacji.
Wygląda na to że organizm chciał poronić. W poniedziałek będę jeszcze walczyła żeby mi zrobili wymaz z szyjki macicy, albo tylko pobrali i żeby mój małż zawiózł go do laboratorium.
Poza tym oczywiście mam ogromnego pecha, ja nie wiem czemu zawsze ja:-
-
-(
Rano zapytałam się pielęgniarki która przyszła, na jakim oddziale pracuje doktor do którego chodzę i wtedy okazało się, że doktor tu nie pracuje od początku roku:-
-
-
-(
Tak więc znowu zostałam sama i toczę ciężkie boje z lekarzami..... I niestety czasem mam wrażenie że oni nawet nie wiedzą co mówią.....:-(
Jutro będę miała chwilowo komputer i sobie wszystko poczytam... A tymczasem się żegnam, bo jestem już strasznie padnięta.
Pozdrawiam was serdecznie. A właściwie pozdrawiamy, ja i fikołek w moim brzuchasie:-)