Witajcie. Łączę się z Wami w bólu. 12 dni temu poszłam na pierwsze ciążowe usg, specjalnie czekałam do 8 tygodnia żeby już biło serduszko. Lekarz powiedział, że dziecko jest o 2 tyg mniejsze niż to wynika z miesiączki i serduszko jeszcze nie bije, mówił ze są 2 możliwości ale nawet go nie słuchałam. Byłam przekonana, że poprostu za parę dni zacznie bić serduszko (chociaż przy moich krótkich i reguralnych cyklach to raczej nie możliwe że zaszłam w ciążę później), ale cały czas miałam nudności i się źle czułam, więc nawet nie przyjmowałam do wiadomości że może być inaczej niż myślę. Po tygodniu poszłam do innego lekarza, żeby usłyszeć serduszko. Słów "niestety, ale tętna nie ma" chyba nigdy nie zapomnę. Poleciało trochę łez owszem, ale bez większego dramatu. Wyszłam i sob ie pomyślałam, że może trzeba zaczekać jeszcze parę dni. Lekarz nie pozostawił żadnych złudzeń, ciąża obumarła 3 tygodnie temu. A ja wciąż mam cichą nadzieję, chociaż z każdym dniem coraz mniejszą. Tak naprawdę nie ma co się łudzić. Ale ja? Wszystko jest ze mną wporządku, jestem zdrową silną kobietą, mam reguralne cykle, nigdy nie miałam żadnych problemów ze zdrowiem. Zaszłam w ciąże w 1 cyklu. Dlaczego dla mojej kruszynki nie zaczęło bić serduszko? I choć wierzę w Boga jest mi to naprawdę ciężko pojąć. Teraz mam czekać na poronienie. Czytam, że wiele z Was chciało się jak najszybciej pozbyć martwego dzieciątka. Ja mam odwrotnie, wogóle nie chcę się pozbyć. Chciałabym żeby spało sobie w moim brzuszku, tu będzie mu najlepiej. A kolejna ciąża będzie się rozwijać obok. Wiem, że tak się nie da;/ A kolejna ciąża będzie napewno, chciałabym jak najszybciej.