reklama
Forum BabyBoom

Dzień dobry...

Starasz się o maleństwo, wiesz, że zostaniecie rodzicami a może masz już dziecko? Poszukujesz informacji, chcesz się podzielić swoim doświadczeniem? Dołącz do naszej społeczności. Rejestracja jest bezpieczna, darmowa i szybka. A wsparcie i wdzięczność, które otrzymasz - nieocenione. Podoba Ci się? Wskakuj na pokład! Zamiast być gościem korzystaj z wszystkich możliwości. A jeśli masz pytania - pisz śmiało.

Ania Ślusarczyk (aniaslu)

reklama

Ciąża obumarła - relacje ze szpitala, pytania, zwierzenia

Trzymaj się, najważniejsze że masz to za sobą, a dzisiaj wrócisz do meza i córeczki. Z czasem będzie lepiej, dla mnie najgorsze bylo kilka pierwszych dni, kiedy w pamieci mialam wszystko co sie dzialo w szpitalu, teraz pamietem o tym, ale czasem wydaje mi sie jakby to sie dzialo w jakims innym zyciu :/ dzisiaj 1 pierwsza wizyta u psychologa za namowa mojej ginekolog, bardziej pod katem obaw o kolejne starania i ciaze.
Wiesz ze masz prawo do 8 tyg urlopu macierzynskiego? Jakbys potrzebowala nabrac sil po tym wszystkim.
Albo ewentualne odszkodowanie z ubezpieczenia, zalezy gdzie masz.
I oczywiscie prawo do pochowku, ja nie bylam z mezem w stanie :(
To prawda teraz jest trudno. W domu dużo lepiej, bo z rodziną i w ogóle, ale też teraz bardziej dochodzi do mnie to wszystko co się stało. W szpitalu skupiałam się jednak na tym żeby te straszne rzeczy, które się tam działy były już za mną. Teraz bardziej nawet niż w ciąży wyobrażam sobie jakby to było itd.
Tak wiem o urlopie, chce z niego skorzystać. Do pochówku we własnym zakresie też nie mamy siły. Poza tym stwierdziliśmy, że chcemy mieć synka w sercu, a nie na cmentarzu. Poza tym nie czuję, że zmarło mi dziecko, tylko że straciłam szansę, by z nami było. Nie tak naprawdę to nie wiem co czuję, co chwila mi się zmienia... :( w ogóle to, że te wszystkie decyzje trzeba podejmować w momencie gdy jest się jeszcze w szoku i teraz w samotności, tylko rozmawiając z mężem przez telefon jest straszne.
Też myślimy z mężem czy nie wybrać się za jakiś czas do psychologa, żeby pomógł nam to jakoś sobie poukładać.
 
reklama
Ja po powrocie do domu czulam ulge że to już za mna, że te wszyskie rzeczy których sie bałam w szpitalu mam już za sobą, ale też dochodzilo do mnie i siedzialo to co tam sie stalo, jak w jakims ciągu, miałam ciągle w głowie minuta po minucie wydarzenia ze szpitala. Ale z perspektywy czasu widze że pamietam wszystko, jestem w stanie opowiedz co sie stalo np.wczoraj Pani psycholog ale to wydaje mi sie strasznie odległym stanem, jakby nie mineły 3 miesiace, tylko rok lub dwa.
Ja jestem zadowolona z wizyty, tej nieskrepowanej rozmowy, bo trafilam do kobiety która zajmuje sie przede wszystkim kobietami po poronieniach, tak wiec temat dobrze jej znany, bo niestety masa kobiet do niej trafia :( niektóre zbieraja sie po tym wszystkim rok lub wiecej i dalej nie sa w stanie myśleć o kolejnej ciazy.
Będziesz robić jakies badania?
Mocno ściskam, odpoczywaj, najważniejsze mieć bliskich wokół siebie, a z czasem będIe lepiej, nie będziesz widziala przed oczami scen ze szpitala
To prawda teraz jest trudno. W domu dużo lepiej, bo z rodziną i w ogóle, ale też teraz bardziej dochodzi do mnie to wszystko co się stało. W szpitalu skupiałam się jednak na tym żeby te straszne rzeczy, które się tam działy były już za mną. Teraz bardziej nawet niż w ciąży wyobrażam sobie jakby to było itd.
Tak wiem o urlopie, chce z niego skorzystać. Do pochówku we własnym zakresie też nie mamy siły. Poza tym stwierdziliśmy, że chcemy mieć synka w sercu, a nie na cmentarzu. Poza tym nie czuję, że zmarło mi dziecko, tylko że straciłam szansę, by z nami było. Nie tak naprawdę to nie wiem co czuję, co chwila mi się zmienia... :( w ogóle to, że te wszystkie decyzje trzeba podejmować w momencie gdy jest się jeszcze w szoku i teraz w samotności, tylko rozmawiając z mężem przez telefon jest straszne.
Też myślimy z mężem czy nie wybrać się za jakiś czas do psychologa, żeby pomógł nam to jakoś sobie poukładać.
 
Ja po powrocie do domu czulam ulge że to już za mna, że te wszyskie rzeczy których sie bałam w szpitalu mam już za sobą, ale też dochodzilo do mnie i siedzialo to co tam sie stalo, jak w jakims ciągu, miałam ciągle w głowie minuta po minucie wydarzenia ze szpitala. Ale z perspektywy czasu widze że pamietam wszystko, jestem w stanie opowiedz co sie stalo np.wczoraj Pani psycholog ale to wydaje mi sie strasznie odległym stanem, jakby nie mineły 3 miesiace, tylko rok lub dwa.
Ja jestem zadowolona z wizyty, tej nieskrepowanej rozmowy, bo trafilam do kobiety która zajmuje sie przede wszystkim kobietami po poronieniach, tak wiec temat dobrze jej znany, bo niestety masa kobiet do niej trafia :( niektóre zbieraja sie po tym wszystkim rok lub wiecej i dalej nie sa w stanie myśleć o kolejnej ciazy.
Będziesz robić jakies badania?
Mocno ściskam, odpoczywaj, najważniejsze mieć bliskich wokół siebie, a z czasem będIe lepiej, nie będziesz widziala przed oczami scen ze szpitala
Na pewno musi minąć ileś czasu. Teraz wszystko co się działo przed tym wszystkim, działo się jeszcze w ciąży. Wszyscy widzieli mnie w ciąży, ostatni raz jadłam jakaś rzecz w ciąży, byłam gdzieś w ciąży, z czasem te wszystkie rzeczy nie będą już "pierwszy raz po tym wszystkim". Do tego dochodza zmiany w ciele, ja byłam w 20 tygodniu więc miałam już brzuszek, dziś bardzo ciężko było mi wybrać co mam na siebie włożyć, przecież nie ciążowe leginsy z pasem na brzuch... Okropnie mi z tym że mogłam założyć dżinsy, które zdążyłam odłożyć na dno szafy.
 
Na pewno musi minąć ileś czasu. Teraz wszystko co się działo przed tym wszystkim, działo się jeszcze w ciąży. Wszyscy widzieli mnie w ciąży, ostatni raz jadłam jakaś rzecz w ciąży, byłam gdzieś w ciąży, z czasem te wszystkie rzeczy nie będą już "pierwszy raz po tym wszystkim". Do tego dochodza zmiany w ciele, ja byłam w 20 tygodniu więc miałam już brzuszek, dziś bardzo ciężko było mi wybrać co mam na siebie włożyć, przecież nie ciążowe leginsy z pasem na brzuch... Okropnie mi z tym że mogłam założyć dżinsy, które zdążyłam odłożyć na dno szafy.
Ogrombie współczuje.. Ja straciłam swojego synka w 19t5d.. Miał Zespół Edwardsa i jego pożegnanie bylo dla mnie koszmarem.. Jestem szczęśliwa, że go pochowaliśmy i zarejestrowaliśmy w USC, bo dzięki temu czuje się jakbym oddala mu tyle ile mogłam [emoji3590] ale pamiętam powrót do domu.. Wszystko było dla mnie właśnie kojazace się z ciaza - ubrania, muzyka której słuchałam, rzeczy których nie mogłam jeść a już mogę.. Wszystko i to było trudne do przetrwania.. Życzę Ci dużo siły i wsparcia w bliskich [emoji3590] a jeśli będziesz potrzebowała to nie obawiaj się skorzystać z pomocy psychologa!
 
Ogrombie współczuje.. Ja straciłam swojego synka w 19t5d.. Miał Zespół Edwardsa i jego pożegnanie bylo dla mnie koszmarem.. Jestem szczęśliwa, że go pochowaliśmy i zarejestrowaliśmy w USC, bo dzięki temu czuje się jakbym oddala mu tyle ile mogłam [emoji3590] ale pamiętam powrót do domu.. Wszystko było dla mnie właśnie kojazace się z ciaza - ubrania, muzyka której słuchałam, rzeczy których nie mogłam jeść a już mogę.. Wszystko i to było trudne do przetrwania.. Życzę Ci dużo siły i wsparcia w bliskich [emoji3590] a jeśli będziesz potrzebowała to nie obawiaj się skorzystać z pomocy psychologa!
Dokładnie, w ciąży miałam np ochotę na ser pleśniowy, którego nie mogłam jeść, teraz w ogóle mi się go nie chce... I tak ze wszystkim. W ciąży relaksowanie się na kanapie czy zdrowe odżywianie miało sens, bo robiłam to właśnie z misją żeby wszystko było dobrze, teraz czuję taki bezsens wszystkiego.
Dawno temu to przechodziłaś? Możesz mi powiedzieć jak fizycznie się czułaś? Mnie trochę pobolewa brzuch, podejrzewam, że wszystko się tam kurczy i wraca do stanu sprzed ciąży, ale w szpitalu z tego wszystkiego nie dopytałam a też mi nie powiedzieli w jaki sposób ciało dochodzi do siebie. Wiem tylko że niepokojące są takie objawy jak ostry ból brzucha, gorączka albo bardzo obfite krwawienie.
 
Cześć dziewczyny,
Chcę napisać ten post żeby podtrzymać na duchu wszystkie z Was, które będą przechodzić zabieg w szpitalu.
Wczoraj byłam na wizycie kontrolnej u mojej gin i niestety wiadomość jaką otrzymałam była najgorszą z możliwych - serduszko dziecka nie bije. Wizyta w wieku ciąży 11+2, a rozwój dziecka zatrzymany na 8+3. Natychmiast otrzymałam skierowanie na zabieg łyżeczkowania.
Dzisiaj zgłosiłam się do szpitala o godzinie 7:30. Po nieprzespanej nocy i cierpieniu byłam wykończona psychicznie i fizycznie.
Na początku jednak wymaz na COVID, następnie formalności związane z rejestracja. Ok 9 wizyta u Pani doktor, która wytłumaczyła co i jak- najpierw potwierdzenie na uSG ze serduszko nie bije, następnie na fotelu gin dwie tabletki dopochwowo wywołujące poronienie - skurcze i krwawienie, które wg informacji pani doktor mogą zadziałać po kilku godzinach lub kolejnego dnia Następnie przejście do sali i czekanie... czyli dla mnie najgorszy etap, byłam przerażona bo nie wiedziałam jakiego bólu mogę się spodziewać ale jednocześnie modlitwa o to żeby to zadziało się najszybciej by mieć już wszystko za sobą. Ok 10:30 poczułam boleści brzucha jednak nie w dole, wyżej. Miałam podpięta kroplówkę, która miała mnie nawodnić i bardzo szybko się zużyła i wydaje mi się ze przez to dostałam biegunki i boleści jelitowych. Kolejna wizyta w toalecie po pół godziny i dalsza biegunka. Później po 11 poczułam ból w jajnikach - lekkie ukłucia ale zero krwawienia. Byłam wykończona, ale ze stresu nie mogłam zasnąć, nie mogłam znieść myśli ze będę musiała czekać nawet do następnego dnia na krwawienie.
Ok 12:30 poczułam ze coś ze mnie zaczyna wychodzić, wstałam do toalety i malutki skrzep wpadł do ubikacji. Jak tylko wstałam zaczęłam delikatnie krwawić. Ból w podbrzuszu bardzo lekki. Zawołałam pielęgniarkę, powiedziała ze za chwile pójdę na zabieg. W międzyczasie zaczęłam bardziej krwawić jednak nie bolało. Po 10 minutach byłam na sali zabiegowej, dostałam głupiego Jasia i znieczulenie dożylnie i odpłynęłam. Po pół godziny obudziłam się na łóżku w sali po zabiegu. Teraz jest 15:00 jestem po krótkiej drzemce, krwawię dalej ale ból jest taki jak podczas okresu. Być może wypiszą mnie jeszcze dziś. Obok leżą dwie dziewczyny przytyje tez dzisiaj i każda z nas po koleji szła na zabieg. Wiem jakie to wszystko jest ciezkie, ale piszę dziewczyny żebyście się nie nastawiały zle do tego zabiegu. Miałam ogromne obawy , a w nocy koszmary związane ze szpitalem. Jak się okazuje na wyrost. Wiem, ze każdy przypadek jest inny, ale być może ta historia was trochę wesprze. Nie mówię tutaj o psychice po stracie- każdy przechodzi to po swojemu tylko o samym przebiegu wizyty w szpitalu. Miałam tez to szczęście, ze trafiłam na bardzo empatyczny i miły personel co ułatwia przejście przez cały proces. Trzymajcie się ciepło ❤️
 
Cześć dziewczyny. Ja dziś dowiedziałam się, że moje dziecko nie żyje od około 4 tygodni. Jestem, a raczej byłam, w 19tc. W niedzielę rano idę do szpitala. Chyba się nie boję, chociaż sama nie jestem pewna. Mam już 3 synów i myślę sobie, że niepotrzebnie zachodziłam w tę ciążę, że sama jestem sobie winna bo 37 lat to już duże ryzyko. Wydaje mi się, że nawet nie powinnam płakać bo mam przecież trójkę zdrowych dzieci, a poronienia się zdarzają. I zastanawiam się co jeśli tabletki nie zadziałają? Co się wtedy robi w tak później ciąży?
 
Bardzo mi przykro że to Cie spotkalo, 37.lata to wcale nie za dużo na kolejne dziecko, sa tutaj kobietki starsze i ich ciąże zakończyly sie powodzeniem.
W tak później ciazy dostaniesz tabletki na wywołanie poronienia, dostaniesz skurczy, bedziesz krwawić pewnie mocno, następnie odejda wody płodowe i dziecko sie urodzi :( na końcu jest lyzeczkowanie pod narkoza.
Tak to niestety wygląda na tym etapie :(
Dużo siły Ci życze żebyś szybko przez to przeszła.

Tabletki zadziałaja tylko nie wiadomo po jakim czasie, najczesciej po 8 h, ale zdarza sie że trwa to dłużej, w skrajnych przypadkach zakładaja bodajże cewnik foleya na przyspieszenie.
Cześć dziewczyny. Ja dziś dowiedziałam się, że moje dziecko nie żyje od około 4 tygodni. Jestem, a raczej byłam, w 19tc. W niedzielę rano idę do szpitala. Chyba się nie boję, chociaż sama nie jestem pewna. Mam już 3 synów i myślę sobie, że niepotrzebnie zachodziłam w tę ciążę, że sama jestem sobie winna bo 37 lat to już duże ryzyko. Wydaje mi się, że nawet nie powinnam płakać bo mam przecież trójkę zdrowych dzieci, a poronienia się zdarzają. I zastanawiam się co jeśli tabletki nie zadziałają? Co się wtedy robi w tak później ciąży?
 
Opowiem jak było u mnie, na pierwsza wizytę poszłam na początku 5tc, było widać dopiero sam pęcherzyk, za 2 tyg miałam przyjść na kolejne usg, niestety tydzień później zachorowałam na covid, wiec następna wizyta po izolacji, wiec zrobił się 8tc5d. Od początku miałam złe przeczucia, jeszcze zanim poszłam na wizytę potwierdzająca płakałam do męża ze ciąża się nie rozwija itp...dziwne przeczucie które okazało się faktem, bo na tej poizolacyjnej wizycie dowiedziałam się ze ciąża obumarła, według usg 6+1...do 11 tc czekałam na samoistne poronienie, niestety nie udało się, dwa dni temu przyjęcie do szpitala, o 15 pierwsza globulka dopochwowo, nic się nie działo, lekkie skurcze ale czułam takie już od kilku dni, o20 kolejna, skurcze delikatnie mocniejsze ale dalej nic, o 24 poczułam ze coś leci, uczucie jak w trakcie okresu, delikatne sączenie...ale bałam się iść do łazienki co tam zobaczę, po 2 h poszłam, Podpaska przemoczona...hak siadłam na toaletę to zaczęły wypływać większe skrzepy, oczywiście w sekundę słabo mi się zrobiło, ale zacisnęłam zęby...założyłam ta poporodowa i próbowałam zasnąć, ale wiadomo jak to w szpitalu...trochę podrzemałam, o 5 pielęgniarki zaczęły chodzić, wstałam, znowu zmieniłam podpaske, było sporo tego, ale nie bolało dalej nic...skurcze jak przy znośnym okresie- wiec dziewczyny nie nastawiajcie się na krwotok, bóle nie których nie da się wytrzymać, każdy organizm jest inny!!! Niestety nie wyczyściło się wszystko, wiec miałam łyżeczkowanie, uśpili mnie wiec nic nie pamietam, bo 2h wypis, lekko krwawię...jest ok, ale chce jak nakszybciej zapomnieć.....trzymajcie się! 🥰
 
reklama
U mnie było podobnie jak u Kolendra91
Ciąża zaczęła się "normalnie". W 6 tyg miałam pojedynczy epizod w postaci bólu podbrzusza i krwawienia, dosyć mocnego. Zadzwoniłam do ginekologa czy mnie przyjmie, a on, że mam jechać do szpitala. W szpitalu zbadano mnie i powiedziano, iż wszystko jest w porządku. Ciąża nadal jest, ale za mała by stwierdzić czy prawidłowa. Chcieli zostawić mnie na obserwacji, nie zgodziłam się. Za 5 dni pojawiłam się u lekarza. Serduszko już biło, wszystko było w porządku, a krwawienie miałam mieć z powodu małego krwiaka. Dostałam duphaston 3x1 i nospę forte 2x1 (nospy nie brałam). W 10 tc miałam kolejną wizytę. I ta wiadomość, że ciąża zatrzymała się na 6+3 tc. Dostałam skierowanie do szpitala.

Miałam być tam 1 dzień. Tak powiedział ginekolog, tak powiedziała lekarka przy przyjęciu, tak była moja koleżanka, która również poroniła. W rzeczywistości byłam 3 dni.

8.00 - wymaz na COVid
9.00 - przyjęcie na oddział, badanie usg, papierologia
10.30 - pobranie krwi, wypisywanie zgód, znów papierologia
12.00 - spokój do następnego dnia

8.30 - obchód
9.10 - badanie usg, tłumaczenie lekarza, podanie 2 tabletek dopochwowo na poronienie (może pani zjeść śniadanie, potem nic, proszę leżeć, po 3-4 h zaczną się bóle, krwawienie ze skrzepami, wymioty, biegunka, omdlenia, jak się zacznie proszę zgłosić pielęgniarce)
10.30 - czuję ból brzucha, wizyta w toalecie, to jednorazowa biegunka. Koniec bólu
11.00 - czuję ciepło i jakby lekkie szczypanie?
12.00 - zaczynam czuć podbrzusze, nie boli jakoś szczególnie
12.10 - ból jest mocniejszy, nasila się, trwało to około 15-20 minut do momentu najgorszego. W łazience dostałam silny skurcz i wyleciał ze mnie worek owodniowy (SZOK!). Za chwilę już ciekło ze mnie jak z kranu. Po chwili ustało, więc poszłam zgłosić to pielęgniarce, która nie chciała mi uwierzyć w to co się stało. Ale miała zgłosić to lekarzowi.
13.00 do około 16.00 siedziałam praktycznie cały czas w wc, to było jak krwotok (krew i skrzepy), ale nie bolało mnie za bardzo, jedynie momentami. Byłam głodna niesamowicie, więc poszłam do pielęgniarki z pytaniem czy mogę zjeść, czy będę miała to badanie czy nie. Usłyszałam tylko: nic nie jeść czekać na lekarza.
Po 16.00 było jak po porodzie, dużo krwi (i tak cały czas), choć coraz mniej, coraz mniej.
19.30 obchód, decyzja lekarza o badaniu
19.40 badanie usg wykazało, że ciąży rzeczywiście już nie ma, a we mnie zostało bardzo mało i czy się zgadzam na zabieg
8.50 zabieg (podanie dożylnie czegoś na uśpienie), po 15 minutach na sali obudziła mnie pielęgniarka z pytaniem czy przejdę sama na łóżko. Zadzwoniłam jeszcze do męża, ze jestem już po i poszłam spać. Obudziłam się za pół godziny. Wstałam do łazienki, poleciało ze mnie znów sporo, a potem już było delikatne krwawienie (tyle co nic). Po zabiegu nic nie czułam. Zero bólu.
Następnego dnia rano wypisali mnie do domu.

Przez 1 dzień straciłam 2 kg. Tyle ze mnie wyleciało.
 
Do góry