U mnie było podobnie jak u
Kolendra91
Ciąża zaczęła się "normalnie". W 6 tyg miałam pojedynczy epizod w postaci bólu podbrzusza i krwawienia, dosyć mocnego. Zadzwoniłam do ginekologa czy mnie przyjmie, a on, że mam jechać do szpitala. W szpitalu zbadano mnie i powiedziano, iż wszystko jest w porządku. Ciąża nadal jest, ale za mała by stwierdzić czy prawidłowa. Chcieli zostawić mnie na obserwacji, nie zgodziłam się. Za 5 dni pojawiłam się u lekarza. Serduszko już biło, wszystko było w porządku, a krwawienie miałam mieć z powodu małego krwiaka. Dostałam duphaston 3x1 i nospę forte 2x1 (nospy nie brałam). W 10 tc miałam kolejną wizytę. I ta wiadomość, że ciąża zatrzymała się na 6+3 tc. Dostałam skierowanie do szpitala.
Miałam być tam 1 dzień. Tak powiedział ginekolog, tak powiedziała lekarka przy przyjęciu, tak była moja koleżanka, która również poroniła. W rzeczywistości byłam 3 dni.
8.00 - wymaz na COVid
9.00 - przyjęcie na oddział, badanie usg, papierologia
10.30 - pobranie krwi, wypisywanie zgód, znów papierologia
12.00 - spokój do następnego dnia
8.30 - obchód
9.10 - badanie usg, tłumaczenie lekarza, podanie 2 tabletek dopochwowo na poronienie (może pani zjeść śniadanie, potem nic, proszę leżeć, po 3-4 h zaczną się bóle, krwawienie ze skrzepami, wymioty, biegunka, omdlenia, jak się zacznie proszę zgłosić pielęgniarce)
10.30 - czuję ból brzucha, wizyta w toalecie, to jednorazowa biegunka. Koniec bólu
11.00 - czuję ciepło i jakby lekkie szczypanie?
12.00 - zaczynam czuć podbrzusze, nie boli jakoś szczególnie
12.10 - ból jest mocniejszy, nasila się, trwało to około 15-20 minut do momentu najgorszego. W łazience dostałam silny skurcz i wyleciał ze mnie worek owodniowy (SZOK!). Za chwilę już ciekło ze mnie jak z kranu. Po chwili ustało, więc poszłam zgłosić to pielęgniarce, która nie chciała mi uwierzyć w to co się stało. Ale miała zgłosić to lekarzowi.
13.00 do około 16.00 siedziałam praktycznie cały czas w wc, to było jak krwotok (krew i skrzepy), ale nie bolało mnie za bardzo, jedynie momentami. Byłam głodna niesamowicie, więc poszłam do pielęgniarki z pytaniem czy mogę zjeść, czy będę miała to badanie czy nie. Usłyszałam tylko: nic nie jeść czekać na lekarza.
Po 16.00 było jak po porodzie, dużo krwi (i tak cały czas), choć coraz mniej, coraz mniej.
19.30 obchód, decyzja lekarza o badaniu
19.40 badanie usg wykazało, że ciąży rzeczywiście już nie ma, a we mnie zostało bardzo mało i czy się zgadzam na zabieg
8.50 zabieg (podanie dożylnie czegoś na uśpienie), po 15 minutach na sali obudziła mnie pielęgniarka z pytaniem czy przejdę sama na łóżko. Zadzwoniłam jeszcze do męża, ze jestem już po i poszłam spać. Obudziłam się za pół godziny. Wstałam do łazienki, poleciało ze mnie znów sporo, a potem już było delikatne krwawienie (tyle co nic). Po zabiegu nic nie czułam. Zero bólu.
Następnego dnia rano wypisali mnie do domu.
Przez 1 dzień straciłam 2 kg. Tyle ze mnie wyleciało.