Powiem tak. Nie będę czarować, że będzie łatwo. Będzie jak będzie. Może trafią się wam łatwe egzemplarze, a może nie. Jak jest pomoc z zewnątrz - poradzicie sobie. Nawet żeby ktoś wam zupę zrobił. Mi znajoma zrobiła zupę i w słoikach przywiozła. Matko z córką, jakiż to było cudowne ułatwienie!!!
Jak jedna lekarka dowiedziała się, że mam bliźniaki to powiedziała, że mi bardzo, ale to baaaaardzo współczuje i życzy powodzenia.
Ale.
Sporo ludzi mówiło - to minie. Przetrwajcie.
I to trzymało mnie przy życiu. I hormony
Serio. Nie wiem skąd miałam siłę, nie wiem jak przetrwałam to najgorsze (bolące brzuszki, ciężkie przechodzenie skoków rozwojowych). Straciłam mleko ze stresu i zmęczenia. Miałam dwa epizody depresji i jeden atak paniki - zupełnie nie wiem skąd. Ot pojawił się, a ja nie potrafiłam stwierdzić dlaczego. Uratowało mnie wychodzenie pobiegać (wiadomo, pomalutku, bez podskoków. Konsultowane z lekarzem i fizjo. Przed ciążą byłam bardzo aktywna fizycznie), oraz rower. To ratowało mi życie. Liczyliśmy z mężem dni. Na wieczór z ulgą stwierdzaliśmy, że kolejny dzień za nami. Uf. Jutro kolejny. Nie zastanawialiśmy się nad tym co będzie jutro, pojutrze, za tydzień. Ten dzień, co jest teraz. Przetrwajmy. Było tak ciężko, że czasem nie ubierałam się nawet w piżamę, tylko kładłam się w ubraniach. Przemęczona. Obolała. Na adrenalinie, na podglądzie w razie jak dzieci będą płakać, na hormonach, dzięki którym byłam nie do zdarcia. Liczyliśmy dni, aby minęły magiczne trzy miesiące.
Było tak ciężko, że zaczęliśmy się zastanawiać, czy mąż nie wziąłby pół roku bezpłatnego urlopu.
Ale jakoś to poszło.
Już prawie 7 miesięcy. Dzieci wydają się tak duże już! Mega rozumne, chętne by się uczyć, ciekawe świata. Jest łatwiej. Trudniej, ale i łatwiej. Trudniej, bo to dalej dwójka jednocześnie, ale łatwiej, bo nic je nie boli. Nie cierpią. I nawet śpię 6 godzin w nocy. Mąż trochę mniej (on wziął nocki), ale ostatnio już też pośpi.
W najgorszych chwilach, pamiętajcie: TO MINIE. To tylko na chwilę. Przetrwajcie. Zróbcie co możecie, proście o pomoc, piszcie nawet na forum o waszych smutkach - to pomaga. I to minie. Będzie lepiej. Naprawdę.
Im większe dzieci, tym łatwiej. Znaczy..., niektórzy mówią, że nie to, że łatwo, po prostu inaczej, ale to co najgorsze jest na początku. Bo dzidziuś ma tylko jeden sposób na komunikację. Wiecie, że robiłam dziennie ponad 20 tys kroków? Nie wychodząc z domu!!!! Wiecie ile razy płakałam razem z nimi, bo nie mogłam znieść myśli, że nie potrafię im pomóc?
Pozwólcie sobie na smutek, na płacz i na słabość jeśli trzeba. A potem wytrzyjcie łzy i wytrzymajcie. Będzie lepiej.
A, właśnie. I jak trzeba i możecie to przejdźcie na catering. Zatrudnijcie panią do sprzątania, skorzystajcie z pomocy rodziny, bądź przyjaciół jeśli taką zaoferują. A jak nie - pamiętajcie, będzie lepiej.