Nie chcę się kłócić ani robić zamętu ale u mnie wcale nie było tak łatwo jak mogłoby się wydawać. Tylko po prostu jak się nie ma nikogo do pomocy to musisz sobie poradzić i na prawdę nie ma czasu na rozmyślania czy potrzebna jedna para rąk czy dwie. Wiadomo że jak były dwie osoby do karmienia to było super i wszystko sprawniej szło, ale niestety u mnie tak było tylko w niedzielę, gdy mąż był w domu. Poza tym 6 dni i nocy w tyg byłam sama.
Moje dzieci też miały (nadal mają) asymetrię i wzmożone napięcie, też były kolki. U Róży cały dzień. Tylko zaczynała jeść i od razu było darcie, wyginanie itd. U Dominika było podobnie wieczorem. Więc najgorsze było wieczorne karmienie bo oboje się darli, wyginali i nie wiem co jeszcze. Nieraz trafiłam cierpliwość, nieraz płakałam, ale najczęściej śpiewałam, mruczałam czy cokolwiek i pewnie bardziej to mi pomagało i mnie uspokajało niż dzieci.
Moje dzieciaki to wcześniaki które w ogóle nie umiały ssać. Jak już się nauczyły to bardzo szybko się męczyły więc trzeba mleczko wyciskać do buźki i czekać aż połknął. Przez pierwszy miesiąc każde karmienie trwało u mnie 1.5h. Czasami było ciut szybciej, a czasem i 2h. I wcale tu nie przesadzam. W szpitalu to chodziłam jak zombi bo spałam 1.5h na dobę. A leżeliśmy 3tygodnie.
Także na prawdę dziewczyny, wszystko da się ogarnąć. Jak się ma kogoś do pomocy to jest super. Wiadomo ciężko itd i wydaje się, że samemu nie da rady. Ale jak nie ma nikogo to po prostu trzeba dać radę i już. Bodaj na głowie się stanie to nie ma wyjścia.