kamireszel
kamireszel
Hej. Mam chwilkę bo mały śpi to i ja skrobnę opowiaskę z porodu.
A było to tak....
Jak juz pisałam w środę i czwartek, miałam całe dnie i noce skurcze co ok 4,6,10,12 min, ale były nie regularne i nic poza tym się nie działo. W czwartek wieczorem powiedziałam mężowi w złości "a może byś mu pomógł wyjść". Mój mąż strasznie bał się o małego i od jakiegoś czasu nie chciał się kochać bo ja ciągle kwiczałam i ściskałam się bo tu boli a tu ściska....
No i mąż.... zrobił co trzeba.... nie powiem, że ten sex był dla mnie niewiadomo jak wielką przyjemnością....ale przynajmniej kilka skurczy nie czułam Leżac w wyrku powiedziałam do mężą "jak sie okaże, że mi pomogłeś to chyba Ci stopy za to wyliże"
Hehehe jak ktoś mi teraz powie, że sex nie jest przyspieszaczem to go wyśmieję Po wszystkim przyszły regularne skurcze co 5 min. Była 24.00 jak się zaczęły. Wytrzymałam tak do 1.30 chodząc prawie po ścianach. O 2.00 byliśmy w szpitalu,choć cały czas nie wierzyłam ze sie zaczelo, od 2.30-3.00 KTG, skurcze co 3 min, ale rozwarcie tylko 2cm. Położna powiedziała ze dziś urodzę-zaczelam sie śmiać bo była dopiero 2.45 więc jeszcze tylko 21godz tego "dziś". Dostałam zastrzyk przeciwbólowy i poszłam na odział, a męża wywalili do domu, ale poprosiłam go by nie jechał tylko czekał na poczekalni, przy portierni. I tak też zrobił. Ja próbowałam spać miedzy skurczami. O 5.30 przebudziłam się bo bardzo chciało mi się "kupę". Poszłam do toalety, siadłam na kibelek i nic tylko ból......myąlałam ze nie dam rady wrócić. Ostatnimi siłami wróciłam do pokoju.... i nie wiem co sie dzieje.... niesamowity bol w podbrzuszu. Tak se myśle...nie panikuj to jeszcze nie to.... a 2 str.... kurna nie moge dłuzej...Nie mogłam dłuzej wytrzymać i za dzwonek... w ciagu kilku sekund byly 4 polozne przy mnie, rozwarcie na 9, kolejne 3 sekundy wozek inwalidzki i jazda, winda i heja na górę...
Tylko zdążylam wziac tel... do męża "chodz, rodzę" i tyle...
5.40 Ostatkiem sił wlazłam na łózko porodowe.... mąż przy mnie i 2 położne... chce przec ale nie wiem czy moge po krzyczaly caly czas ze nie....mysle sobie... wtedy bylam na wozku a teraz na lozku....to moze moge....
Mąż mówi ze przebiją mi worek by wody poszły.... podobno położna włożyla jakiś "drut" i przebiła.... wody jak chlusnely- jak lawa z wulkanu Miałam taki wytrysk ze widzialam jak połozna wyciera tważ z moich wód.... Położne z mężem zaczeły sie śmiać a ja dre sie do niego "gadaj co mam robić-mogę już przeć???"
powiedział, że tak przyj....i na dwa parte Fifiak wyskoczył.......(godz.5.46) mąż się rozpłakał..... ja jak zobaczyłam małego to tez w płacz.... Mój wspaniały mąż oczywiście musiał rozbawić mnie na maxa....Stwierdził, że musi wychodować sobie grzyba na stopach "obiecalam ze wyliże mu stopy jak mi pomoże"
Zabrali małego, wytarli, i dali do cyca. W między czasie urodziłam łożysko, posprawdzali wsio. Połozna zaczęła wypelniać papiery i okazalo sie ze cala okcja trwała 6min. Nie mogła uwierzyć ze to moj 1szy poród... pytała kiedy następne.
Dostaliśmy małego i zostaliśmy sami na porodówce na ok godzinę. Zaczeliśmy dzwonić po rodzinie a mały nie mógł odczepić się od cyca.
Po godzinie przyszdł lekarz, pozszywał mnie bo trochę popękałam. Hehehe ten też miał ze mnie ubaw.... bo dostałam głupiego jasia na czas szycia i zaczelam sie bawić maską..... takie fajne loty mialam jak za duzo sie nawdychalam....
Podsumowując poród..... ból niesamowity ale wydaje mi sie ze ogromny wpływ na to ma nasze podejście do tego.... przeczekałam w bólach do samego konca, przez co o znieczuleniu nie mialam co marzyć....wiedzialam ze nikt mi nie pomoze i musze sie postarac..... nie chcialam dlugo cierpiec.... zawzielam sie w sobie....i na 2 parte poszło.... Kupa śmiechu, "trochę" bólu a ile teraz szczęścia z tym brzdącem....???!!!
A było to tak....
Jak juz pisałam w środę i czwartek, miałam całe dnie i noce skurcze co ok 4,6,10,12 min, ale były nie regularne i nic poza tym się nie działo. W czwartek wieczorem powiedziałam mężowi w złości "a może byś mu pomógł wyjść". Mój mąż strasznie bał się o małego i od jakiegoś czasu nie chciał się kochać bo ja ciągle kwiczałam i ściskałam się bo tu boli a tu ściska....
No i mąż.... zrobił co trzeba.... nie powiem, że ten sex był dla mnie niewiadomo jak wielką przyjemnością....ale przynajmniej kilka skurczy nie czułam Leżac w wyrku powiedziałam do mężą "jak sie okaże, że mi pomogłeś to chyba Ci stopy za to wyliże"
Hehehe jak ktoś mi teraz powie, że sex nie jest przyspieszaczem to go wyśmieję Po wszystkim przyszły regularne skurcze co 5 min. Była 24.00 jak się zaczęły. Wytrzymałam tak do 1.30 chodząc prawie po ścianach. O 2.00 byliśmy w szpitalu,choć cały czas nie wierzyłam ze sie zaczelo, od 2.30-3.00 KTG, skurcze co 3 min, ale rozwarcie tylko 2cm. Położna powiedziała ze dziś urodzę-zaczelam sie śmiać bo była dopiero 2.45 więc jeszcze tylko 21godz tego "dziś". Dostałam zastrzyk przeciwbólowy i poszłam na odział, a męża wywalili do domu, ale poprosiłam go by nie jechał tylko czekał na poczekalni, przy portierni. I tak też zrobił. Ja próbowałam spać miedzy skurczami. O 5.30 przebudziłam się bo bardzo chciało mi się "kupę". Poszłam do toalety, siadłam na kibelek i nic tylko ból......myąlałam ze nie dam rady wrócić. Ostatnimi siłami wróciłam do pokoju.... i nie wiem co sie dzieje.... niesamowity bol w podbrzuszu. Tak se myśle...nie panikuj to jeszcze nie to.... a 2 str.... kurna nie moge dłuzej...Nie mogłam dłuzej wytrzymać i za dzwonek... w ciagu kilku sekund byly 4 polozne przy mnie, rozwarcie na 9, kolejne 3 sekundy wozek inwalidzki i jazda, winda i heja na górę...
Tylko zdążylam wziac tel... do męża "chodz, rodzę" i tyle...
5.40 Ostatkiem sił wlazłam na łózko porodowe.... mąż przy mnie i 2 położne... chce przec ale nie wiem czy moge po krzyczaly caly czas ze nie....mysle sobie... wtedy bylam na wozku a teraz na lozku....to moze moge....
Mąż mówi ze przebiją mi worek by wody poszły.... podobno położna włożyla jakiś "drut" i przebiła.... wody jak chlusnely- jak lawa z wulkanu Miałam taki wytrysk ze widzialam jak połozna wyciera tważ z moich wód.... Położne z mężem zaczeły sie śmiać a ja dre sie do niego "gadaj co mam robić-mogę już przeć???"
powiedział, że tak przyj....i na dwa parte Fifiak wyskoczył.......(godz.5.46) mąż się rozpłakał..... ja jak zobaczyłam małego to tez w płacz.... Mój wspaniały mąż oczywiście musiał rozbawić mnie na maxa....Stwierdził, że musi wychodować sobie grzyba na stopach "obiecalam ze wyliże mu stopy jak mi pomoże"
Zabrali małego, wytarli, i dali do cyca. W między czasie urodziłam łożysko, posprawdzali wsio. Połozna zaczęła wypelniać papiery i okazalo sie ze cala okcja trwała 6min. Nie mogła uwierzyć ze to moj 1szy poród... pytała kiedy następne.
Dostaliśmy małego i zostaliśmy sami na porodówce na ok godzinę. Zaczeliśmy dzwonić po rodzinie a mały nie mógł odczepić się od cyca.
Po godzinie przyszdł lekarz, pozszywał mnie bo trochę popękałam. Hehehe ten też miał ze mnie ubaw.... bo dostałam głupiego jasia na czas szycia i zaczelam sie bawić maską..... takie fajne loty mialam jak za duzo sie nawdychalam....
Podsumowując poród..... ból niesamowity ale wydaje mi sie ze ogromny wpływ na to ma nasze podejście do tego.... przeczekałam w bólach do samego konca, przez co o znieczuleniu nie mialam co marzyć....wiedzialam ze nikt mi nie pomoze i musze sie postarac..... nie chcialam dlugo cierpiec.... zawzielam sie w sobie....i na 2 parte poszło.... Kupa śmiechu, "trochę" bólu a ile teraz szczęścia z tym brzdącem....???!!!
Ostatnia edycja: