Witam wszystkich, wcześniej już przeglądałam to forum, ale dopiero teraz zdecydowałam się napisać. Wczorajsza wizyta u gina tak mnie przybiła, że muszę to wyrzucić z siebie, może znajdzie się ktoś kto miał podobne problemy, a może ja sama przesadzam... bo już nie wiem.
Dzisiaj zaczynam 26 tc. Na początku ciąży miałam plamienia, lekarz nie dawał tej ciąży wielkich szans, powiedział, że w ciągu paru dni mogę poronić i żebym się nie przywiązywała. Nie wiem jak można się nie przywiązywać! Zmieniłam lekarza, przepisał duphaston i po jakimś czasie plamienia ustały.
Później czułam się super, miesiąc temu poszłam na kontrolne USG, kolejny szok. Okazało się, że synek ma powiększoną miedniczkę nerkową. Lekarz mnie znowu nastraszył, że w najgorszym przypadku nerka może nie wytrzymać i może przestać pracować. Później wyczytałam, że może nie być aż tak źle i trochę się uspokoiłam.
Pomimo tego fizycznie czułam się bardzo dobrze. Cały czas pracuję (praca siedząca, przy komputerze), ale od jakiegoś czasu po całym dniu pracy brzuch robił mi się twardy i trochę mnie to zaniepokoiło, więc starałam się jak najwięcej leżeć. Wczoraj gin stwierdził, że skraca i rozwiera się szyjka, wczoraj stwierdził, że jest za krótka jak na 25/26 tydzień bo tylko 24mm i zaproponował założenie krążka. Oprócz tego wyniki pokazują, że jest podwyższony cukier po obciążeniu glukozą 50g, 8.3 mmol/l, nastraszył mnie dalszymi wadami dziecka i jego wysoką wagą, co ponoć nie jest zbyt bezpieczne przy porodzie. Do tego też niski poziom żelaza.
Jutro zakłada mi krążek, nie chciałam z tym czekać, bo szyjka ponoć cały czas się skraca, nie poszłam dziś do pracy i zamierzam do założenia pessara leżeć plackiem, nawet z psem na spacer nie wychodzę i mąż stara mi się pomagać, jak może, za co jestem mu niesamowicie wdzięczna, bo rozumie moje obawy.
Cały czas siebie obwiniam, że to ja coś źle robię i stąd te złe wyniki. Mam dosyć stresującą sytuację w rodzinie i przez to dużo się denerwowałam, do tego stres w pracy, a że prowadzę własną działalność, nie mogę po prostu iść na L4 i wszystko sobie olać. Mąż mi w pracy pomaga jak może, ale ma też swoje zajęcia i nie rozdwoi się. Termin porodu mam na 10 września i ostatnio marzę tylko o tym, żeby udało mi się chociaż do 32 t.c. wytrzymać i jakoś donosić maluszka