Ja w sumie nie mam uczucia, żeby ze mnie leciało. Majtki mam suche
po prostu tej wydzieliny jest więcej i to widzę głównie na papierze toaletowym. Zakładam więc, że jednak to nie wody.
Ale mam schizę, bo chcę przyjść do szpitala, przeżyć co mam przeżyć i wyjść w środę, ciągle się boję, że coś będzie nie tak i będę musiała tam leżeć nawet kilka miesięcy. Nic nie wpływa na mnie tak depresyjnie jak szpital.
No i teraz nie umiem sobie zajęcia znaleźć jak wiem, że za 12h będę się zbierać do wyjścia... tłumaczę sobie, że pojutrze będę już na chodzie ze szwem, ale to mi guzik daje.
Stwierdzam, że bycie w ciąży jest do bani, mogłam się jeszcze wstrzymać, a ja głupia odliczałam dni jak tylko mi będzie wolno zajść. A teraz oddałabym wszystko, żeby móc o 16 skończyć pracę i iść na normalny spacer albo zjeść obiad bez wymiotów albo iść na fitness albo cokolwiek innego. Źle na mnie działa to co się dzieje. Czasami sobie mówię, że jakby miało się coś stać, to lepiej żeby stało się szybciej, bo wtedy szybciej będę mieć luz i szybciej przeboleję. Ale wiadomo oczywiście, że poza tym grzecznie leżę, słucham zaleceń lekarzy i bardzo chcę dotrzymać do terminu. Po prostu nie myślałam, że to będzie aż tak obciążające psychicznie. Wiedziałam, że trudne, wiedziałam, że będzie niepokój, lęk, ale nie spodziewałam się tego, że zostanę uziemiona na 30 tygodni w łóżku. Chociaż lepsze moje niż szpitalne.
Wczoraj znalazłam jakiś wątek typowo o szwach i poczytałam i też nie nastroiło mnie to optymizmem, bo przy szwie najczęściej i tak zalecają leżenie i wychodzenie z domu tylko na badania i na kontrole, a ja już logistycznie planowałam jak pojadę na drugi koniec miasta na Wigilię, nawet jeżeli miałabym jeść na półleżąco. A tu chyba nie pojadę, bo to i tak będzie za dużo chodzenia.
Też macie takie dni, że wszystko jest ble?