Czyli jesteś w szpitalu? Na długo Cię zostawia? Pewnie jakaś obserwacja...ja w pierwszej ciąży trafiłam na sor w 28 TC w zasadzie przez przypadek, miałam delikatne plamienie (najprawdopodobniej po stosunku co przy problemach z szyjka nie jest wskazane !) I chciałam to sprawdzić. Lekarz na sor własnie zbadał szyjkę o okazało się ze mam 2,5 cm. Od razu zostałam na oddziale i dosłownie czułam się psychicznie fatalnie. To był mój pierwszy dzien bez pracy, wcześniej cały czas pracowałam. Myślalam ze wykorzystam te ostatnie tygodnie na zakupy, ze będę wybierać ubranka, łóżeczko itd...a ja miałam nakaz leżenia

moja pani doktor ani razu nie zbadała mi szyjki, nic nie wspominala ze coś z nią nie tak a chyba jakoś tydzień przez wizytą na sor byłam na kontroli. Oczywiście nie wróciłam już do tej lekarki. Poczatkowo byłam w szpitalu 2 tygodnie. Wstawałam do WC, umyć się i na badanie tętna 2 razy dziennie. Przy wypisie szyjka bez zmian. Potem w domu lekarz powiedział ze mam prowadzić oszczędzający tryb życia, mam większość czasu leżeć ale krociotki spacer też będzie ok. Więc leżałam w zasadzie cały dzień, wstawałam jedynie żeby podgrzC sobie obiad w mikrofali, zrobić kanapkę czy zmienić pokoj. Niestety po kolejnej kontroli okazało się ze szyjka znowu poleciała więc ostatni miesiąc lezalam plackiem....wstawałam tylko do WC, prysznic 2 minuty, posiłki mama lub mąż przynosili mi do łóżka. Szczerze mówiąc dla mnie najgorsze było to ze było wtedy lato, piękna pogoda, gorąco i ciężko było mi wylezec. Ale sporo czytałam (w tym cały wątek o szyjkach

), oglądałam tv i czas w miarę leciał. Lekarz pozwolił mi wstać pod koniec 37 TC. Tak też zrobiłam ale po 3 miesiącach leżenia dostawałam zadyszki i zakwasow po 15 min. Spacerze....oczywiście z dnia na dzień było lepiej ale i tak nie byłam jakoś super aktywna bo po prostu fizycznie nie dawałam rady. Chodziłam tak 1,5 tygodnia i córka urodziła się zdrowa w 39 TC. U mnie największym problemem były skurcze i chyba to powodowało skracanie szyjki. Mnie brzuch ogólnie bolał właśnie bardzo często bo mam problem z jelitami, wzdęciami, zaparciami więc nawet nie umiałam tych skurczy wychwycić (ale pisały sie na ktg). Na zaparcia w poprzedniej ciąży w szpitalu mówili ze mam brać syrop lactulose, może i Ty będziesz mogła spróbować ? Mnie chyba pomagał ale brałam potem codziennie....a co do pekniecia worka rozumiem ze to stało się nagle? Nic wcześniej nie wskazywało ze coś może się wydarzyć?
Najważniejsze, że wszystko się dobrze skończyło, chociaż lekarz powinien badać szyjkę co wizytę,moim zdaniem już od 15 tc. U mnie też dr mierzył 2 tygodnie temu na wizycie, mówił, że szyjka ładna. Tak, jestem w szpitalu, ale w sumie to nie wiem, po co - taka obserwacja. Mam ten problem, że lekarze na obchodzie pytają, czy mam dalej pobolewania, ja odpowiadam, że nie, ale co jakiś czas brzuch twardnieje, to patrzą jak na kosmitę i to olewają (to samo w poprzedniej ciąży). Brałam Lactulosum, ale po 2 tygodniach chyba przestało działać po prostu, bo znowu się załatwiałam raz na 4 dni. Czopek działa najlepiej z tych wszystkich rzeczy dostępnych dla ciężarnych.
Z synkiem to było tak, że tylko brzuch mi się stawiał, wiadomo wraz z zaawansowaniem ciąży bardziej, miesiąc przed porodem trafiłam też na obserwację z takimi twardnieniami co chwilę, jak teraz, ale szyjka była ok 3 cm, wszystko ok z synkiem, na ktg wychodziły skurcze do ok. 30-40 (nie wiem, czy to normalne, ale u mnie właśnie to stawianie brzucha i nie zostawili w szpitalu, ) posiew ok, za 2 tygodnie miałam wizytę zwykłą, szyjka ładna 3,4 cm i pamiętam, że pani dr powiedziała, żeby chociaż do 34 wytrzymać (to był 29,5 tc) Już tamten okres to było ciągłe leżenie, już nawet nie zmywałam ani nic. Za 2 tygodnie w sobotę poszłam się wypróżnić i usłyszałam takie pyknięcie, ale myślałam , że to może deska sedesowa strzeliła i mi się coś wydawało. Niestety wody się nie lały, tylko bardzo w małej ilości sączyły, nie różniły się niczym od wydzieliny, która mam w ciąży i dodatkowo po luteinie (takie wodniste). Zauważyłam je dopiero w niedzielę, bo jak się położyłam to mi tak delikatnie chlusło, a zawsze bardziej leciało na stojąco. Ponieważ niestety to była niedziela, i tylko 1 szpital czynny z powodu covid , pojechalismy szybko do niego ( miałam rodzić w W-wie, ale nie wiedziałam , co się dzieje , czy mamy tyle czasu). W szpitalu podczas wziernikowania chlusnęło już tak konkretnie, dostałam coś na wyciszenie skurczy, sterydy na płucka dla małego, antybiotyki. U nas było tak, że z badań wieczornych nic nie wyszło (crp i lukocyty w normie, powtorzono badania rano, crp nadal bylo w normie, ale juz leukocyty strzeliły o 1/3 w górę), ale lekarze to olali, gdyby zrobili jeszcze badania na wieczor i rano to by było wiadomo, ze juz nie wolno wstrzymywać porodu bo jest infekcja. Niestety przeciągneli nas tak do nastepnego dnia, poród był o 15:50 (2 doby po przyjęciu) , synek na ok godzine przed porodem oddał smółkę i to go zabiło. Nawet nie wspominam o położnej i lekarzu prowadzącym poród: położna potraktowała mnie jakbym jej przeszkadzała, nie udzielala informacji np. pytam podczas badania ile jest rozwarcia, ona mówi bez zmian i że nic sie nie dzieje, kazała mi sobie usiasc i jesc obiad (dodam, że za 1,5 godziny urodziłam), za chwilę ją wołam, że chyba jednak coś nie tak, bo ja już nie jestem w stanie dojść do tego stolika z obiadem, z wielką łaską wzięła mnie na salę porodową, tam lekarz mnie bada a tu 6 cm

i mówi, że niedługo poród. Wtedy zaczęły odpływać zielone wody, co lekarz kilka razy komentował i wykbraźcie sobie, że nie ma tego w dokumentacji (ale jest w wyniku sekcji, więc mamy dowód). Z innych ,,kwiatków" to ta położna wpisała, że od 5 byłam juz na sali porodowej (trafiłam tam przed 14, że nie wspołpracowałam w 2 fazie porodu, że dziecku wykonywano chwyt kreiestllera nie wpisali - swoja drogą zabroniony u dzie ka z 30 tc ,ale nie mam dowodów) i wiele innych. Synek został przewieziony do szpitala w W- wie o 3 stopniu referencyjnosci, niestety już nic się nie dało zrobić, po 2 dniach odszedł (swoją drogą mieli mnie przewieźć poprzedniego dnia, żebym już urodziła w tej W -wie, ale im się odwidziało). Pani ordynator z W-wy zaprosiła nas na omówienie wyników sekcji (normalny, ludzki odruch, z którym u nas w mieście się nie spotkaliśmy), że z wcześniactwem i zakażeniem by sobie poradzili, tylko ten zespół aspiracji smółki synka pokonał

. Jeśli chodzi o mnie to oczywiście też było źle, bo miałam zakażenie silne, dopiero się wzięli za mnie 2 dni po porodzie, a ja się trzęsłam z gorączką, leżałam jeszcze 10 dni w szpitalu, to cud że nie skończyłam jak ta biedna dziewczyna z Pszczyny. O smierci synka nie pozwolili mężowi powiedzieć mi osobiście, jeszcze dostał mąż opierdul przez telefon, że co on sobie wyobraża. Ale się rozpisałam, jednak pamiętajcie, nasza historia jest zła, ale to wyjątek no i Rzecznik Praw Pacjenta się trochę wziął za ten szpital, wiem ,że mają jakieś obowiązkowe ciągi szkoleń, zmienił się ordynator na jakiegoś z W-wy(czytałam, że ma świetne opinie) i ogólnie słyszałam, że się pozmieniało. Niestety sprawy sądowej chyba nie będzie, doradzalismy się prawników od błędów okołoporodowych, i nie jestem w stanie niektórych rzeczy udowodnić, bo przez covid byłam całkiem sama, np. chwytu Kriestllera, czy tego kiedy synek oddał smółkę.