hej kochane. No wczoraj byl kiepski dzien, bo wszystko mnie bolało po cieciu, slabo mi bylo i boli strasznie gardło od rury intubacyjne.
@AgaBabajaga z tym moim porodem, to jazda bez trzymanki, jal sie okazali. Dzis mi lekarka powiedziała, ze cale szczęście, ze mi wody w domu nie odeszły, bo bym dziecka nie miala. Generalnie skurcze mi sie zaczęły ok 3, takie co 20 min, zasnęłam. Ok 5 juz co 10-15, poszlam pod prysznic. Potem juz regularnie co jakieś 5-7 min, to pojechaliśmy na izbę. Polozna, ktora mnie zobaczyła, stwierdziła, ze to nie dzis, no ale mam poczekać na lekarza. Po hodz schodzi lekarka, bada i mowi, ze rozwarcie na 2.5 palca, zabiera mnie na porodówkę. Tam sobie skacze na pilce, biorę prysznic i takie tam. Jak mam skurcze co jakies 3 min dostaje znieczulenie. Po znieczuleniu super. Przychodzi lekarka i pyta o zgodę na przebicie pęcherza plodowego, no ok. Chlusnęło tymi wodami tak, ze obie z położna były mokre. Ta mi wkłada palucha i nagle oczy jak 5 zl i krzyczy do poloznej, lec po panią profesor. Przybiega jakas starsza lek, wkłada palucha, i tez krzyczy, żeby wolac panią profesor. W końcu przychodzi slawetna pan profesor, cos tam gadają, a o a, ze niemożliwe. Wkłada palucha, no i sie zaczyna, krzyczy na te laski, ze sala operacyjna ma byc gotowa za 5 min, bk ona będzie operować. Z tym paluchem, a raczej z jej reka w środku jedziemy na blok. Pytam o co chodzi, nikt mi nic nie mowi, tylko dają zgody do podpisu. W końcu anestezjolog daje mu relanium, bo ja sie trzęsę jak szalona. Potem znieczulenie ogólne i juz nic nie kumam. Podobno całość trwała jakies 10 min, ale mój maz myslal, ze umarłam serio. Okazało sie, ze grozila nam zamartwica. Pępowina podwinęła sie pod glowke i w momencie odejścia wod spadla na nia i po prostu zabrakłoby tlenu. Generalnie Młody dostał 10 pkt, ale byl chwilkę w inkubatorze ze względu na szok adaptacyjny. To sie podobno zdarza w momencie zbyt gwaltownej cesarki. No wiec tka nasza historia. Ogólnie Młody dość grzeczny, ale nie lubi byc na rękach, woli leżeć obok i w łóżeczku. A juz zmiana pieluchy, to największy dramat jest. Drze się strasznie. Karmie go MM, psychicznie dosyc mocni to przeżyłam, nie dałabym chyba rady sie jeszcze męczyć z karmieniem. Mam troche wyrzutów sumienia, ale z drugiej strony przecież go nie glodze. Po cieciu pokarmu nie mialam wcale. A tak, to zakochałam sie w nim, wiadomo. Słodki jest taki. Na razie duzo śpi, je i robi kupki, wiadomo. Czasem sie awanturuje, ale na prawde mało na razie. Pewnie to sie zmieni, wiec korzystam na razie z urokow. Dzis cala nic z głowy, bo koleżanka walczy z laktacja, wiec jej Młody darł sie w nieboglosy. Masakra serio. Czytam Was dziewczynki dalej, bo dyzo postow doszło