daisy- odpowiadam ci tutaj, bo kurcze wstyd sie przyznac, ale na priva nie potrafie
wiec tak- niektore dziewczyny zakladaly swoje ubranka ale czesto czesc z nich po prostu nie wracala. jak polozne braly maluchy na badania to zawsze je przewijaly i zmienialy ubranka no i wiadomo- zawsze gdzies sie zapodzial jakis kaftanik albo czapeczka. ja nie mialam swoich ubran. w pierwszy dzien maly byl zawiniety w kokonik z pieluszek a potem mial ubranka szpitalne.
rozka ani kocyka tez nie potrzebowalam- zadowolilam sie szpitalnymi. nie byly moze piekne ale czyste i to mi wystarczylo. jak juz masz spakowane to wez- najwyzej przywieziesz spowrotem.
podklady kupisz w aptece. wez wiecej bo moze ci polozna pozwoli zmienic po odejsciu wod. ja tak zrobilam i na suchym podkladzie czulam sie jak nowo narodzona. nie musialam lezec na mokrym lozku. no i podklady sa tez potrzebne juz na sali (bo wiadomo, ze sie krwawi).
malucha zaraz po porodzie ci zabiora ale jak tylko przejedziesz na sale poprodowa to maz bedzie mogl po niego isc (chyba po nia... przepraszam). beda cie zachecaly do karmienia na sali poporodowej- nie stresuj sie i dzialaj spokojnie. mi sie nie udalo ale jak tylko zajechalam na zwykla sale maz mi pomogl na spokojnie i karmilam przez 5 miesiecy bez problemu.
porod rodzinny nic nie kosztuje (chyba, ze chcesz dac cos od siebie) tylko musisz trafic na wolna sale. ja mialam to szczescie i do dzisiaj dziekuje za to bogu, bo bez meza chyba nie dalabym rady. biedak chodzil ze mna nawet do ubikacji.
nie ma w tym szpitalu zzo na zadanie.
jesli moge ci cos doradzic to przy porodzie nie krzycz, nie panikuj, nia zal sie poloznym to beda cie traktowac jak nalezy. ja przy poloznych zaciskalam zeby a zalilam sie mezowi ;-) i dzieki temu bardzo mi pomogly.
wogole to ja mialam jazde bo trafilam na oddzial ze skurczami co 5 minut i z rozwarciem na opuszek palca. bylam wiec przygotowywana do cesarki, ktorej balam sie jak ognia! szyjka za chiny ludowe nie chciala sie otworzyc, skakalam wiec na pilce, mialam podawane zastrzyki rozluzniajace, oksytocyne, przebijany pecherz plodowy i wszystko inne co tylko sie dalo. mialam tez 2 razy masowana szyjke i od razu mowie, ze nic mnie w zyciu tak nie bolalo. caly porod to pikus w porownaniu z tym (nawet mezowi kazala wychodzic jak mnie masowala a ja myslalam, ze wyzione ducha na tym lozku). ale grunt, ze pomoglo. do tego wszystkiego mialam zielone wody i caly czas musialo byc nadzorowane tetno maluszka, wiec bylam caly czas podlaczona do ktg. meta byla taka, ze po skurczu, jak lezalam na boku to tetno uciekalo i musiala przylatywac polozna zakladac wszystko od nowa. problem znikal kiedy lezalam na plecach ale... mialam bole krzyzowe i na plecach bolalo jak diabli! i tu sprawdzil sie maz! podpatrzyl co trzeba robic z tym nieszczesnym ktg i jak tylko skurcz minal szukal tetna od nowa i wlaczal co trzeba bylo. dzieki temu moglam caly czas lezec na boku (poloznej wiadomo- nie chcialo sie przylatywac co chwila i kazalaby mi lezec na plecach
).
sorki, ze sie tak rozpisalam ale chcialam ci wyjasnic dlaczego tak sobie cenie to, ze nie rodzilam sama.
ogolnie porod trwal 19,5 godziny i powiem ci, ze owszem bolalo i bylam strasznie zmeczona (rodzilam pol dnia i cala noc) ale powiem ci, ze nie taki diabel straszny i ze w sumie pisze sie na wiecej dzieci
jak chcesz wiedziec cos wiecej to wal smialo, chetnie pomoge