Czesc dziewczyny :-)
Przypadkiem zupelnie natknelam sie na ten bardzo ciekawy watek.
Mam 38 lat, jestem w ciazy po raz drugi i tym razem nie robilam zadnych badan poza rytynowym USG. 4-go kwietnia mam drugie, polowkowe, na ktorym poznamy plec dzidziusia, nie moge sie doczekac :-)
Pierwsze dziecko urodzilam 1,5 roku temu, miesiac po 37 urodzinach. Nigdy wczesniej nie interesowalam sie tematem badan prenatalnych, bo zawsze wiedzialam, ze niezaleznie od stanu zdrowia bede moje dziecko kochala. Tu gdzie mieszkam sa to badania rutynowe i odsetek usuwanych ciaz jest bardzo wysoki. Aborcje mozna wykonac nawet bez podawania konkretnego powodu, po prostu jak sie dziecka nie chce to siup do szpitala i po tzw. klopocie.
Tak wiec, bedac niedoswiadczona jeszcze ciezarowka (moj mauz zupelnie zielony jest w tych sprawach) zgodzilam sie na badanie krwi do testu potrojnego, nie wiedzac tak do konca czemu ono sluzy. Cieszylam sie, ze w koncu jakies badania mi zrobia, bo bylismy swiezo po przeprowadzce i w starym szpitalu nie chcieli nic robic, bo sie przeprowadzalam, wiec i tak nie bylabym ich pacjentka a w nowym czekalam troche zanim umowili mnie na jakakolwiek wizyte. W ten sposob przegapilam badanie, ktore wykonuje sie w 12 tyg ciazy, wiec zaproponowano mi to niby bardziej dokladne, na ktore pochopnie sie zgodzilam, nie podejrzewajac niczego zlego. Jestem generalnie osoba bardzo pozytywnie myslaca a ta ciaza byla dla nas wielka radoscia. Poniewaz nie bylo w naszych rodzinach zadnego przypadku chorob genetycznych ani ZD, nie pomyslalam nawet, ze cos mogloby byc nie tak.
Pewnego dnia, bylam wtedy w pracy, dzwoni telefon, pani w sluchawce mowi, ze badania na Downa wyszly pozytywne i mam jak najszybciej przyjechac do szpitala. SZOK!!!!!!!!!!!!!
Zadzwonilam do mauza i po dwoch godzinach spotkalismy sie w szpitalu, ja zaryczana, bo nie jest to mimo wszystko mila wiadomosc, bylam mozna smialo powiedziec w stanie lekkiego szoku, bo ze sposobu w jaki przekazano mi informacje wywnioskowalam, ze na 100% mam dziecko z ZD. Na miejscu spotkala sie z nami polozna, ktora spokojnie wytlumaczyla, ze to wcale nie tak, tylko, ze prawdopodobienstwo jest bardzo wysokie 1:69 i namowila nas na amnio. Mauz byl przeciwny ale zgodzil sie tylko ze wzgledu na mnie, zebym sie uspokoila i mogla przygotowac psychicznie w razie dodatniego wyniku. Ja tak naprawde bylam polprzytomna od placzu i dopiero lezac na stole z igla w brzuchu pozalowalam decyzji, bo strasznie zaczelam sie bac, ze dzidzius sie nabije na nia i dopiero wtedy tez zdalam sobie sprawe, ze narazilam sie niepotrzebnie na ryzyko poronienia. I te koszmarne 3 tygodnie oczekiwania jak na wyrok...... Wyniki przyszly dobre, choc jak mi pozniej powiedziano, nie sa one w pelni miarodajne - jaki wobec tego sens badan?
21 sierpnia 2009 urodzilam zdrowego jak ryba syneczka :-)
Tym razem nie robilam nic, wiem, ze jestem w grupie wysokiego ryzyka i nic mnie to nie obchodzi, co ma byc to bedzie i tak bede kochala, bo to przeciez moje dzieciatko. Termin z @ na 12 sierpnia a z USG na 7, choc ja obstawiam 12. Dam znak jak sie juz dzidzius urodzi. Zapomnialam dodac, ze jestem w ciazy wysokiego ryzyka, poniewaz powaznie choruje na tarczyce, pomimo tego mojemu pierworodnemu nic nie dolega.
Mocno Was sciskam i trzymam kciuki za dzieciatka :-)
Pomimo tego, ze sama nigdy nie zdecydowalabym sie na aborcje, nikogo nie osadzam ani nie potepiam, bo uwazam, ze nie mam do tego prawa.