No to teraz ja... chyba już jestem w stanie o tym pisać...
A więc
Dzikusko przebijam Cię bo ja urodziłam po 15 dniach po terminie..
Termin miałam na 10, nic sie nie działo. 18 kazali mi przyjechać na czczo do szpitala na test oksytocynowy. Ok 10 mnie podłączyli no i tak sobie leżałam do 17, całe szczęście mogłam pić ale poród nie ruszył więc skierowali mnie na patologię ( nie ruszył kompletnie skurcze owszem, ale szyjka długa cofnięta w strone krzyżową, zero rozwarcia). Następnego dnia ( środa) rano dostałam na obchodzie receptę na żel prepidyl, który miał wykupić mąż, który miał przyśpieszyć skracanie się szyjki, żel kosztował bagatela 160 zł. Mogłam normalnie jeść. Żel miał być założony w czwartek rano, od 12 w nocy w środę zakaz jedzenia i picia.
W czwartek rano na obchodzie pani doktor zawyrokowała, że ponieważ się nie wypróżniałam przez dwa dni to najpierw lewatywa, którą mam sobie zrobić sama
, ja tego w życiu nie robiłam więc coś zrobiłam nie tak i oprócz bólu nic z tego nie wyszło, więc położne dały mi czopek i też nic, to w końcu położna zrobiła mi lewatywę ( to już była jakaś 14-15 ja nadal bez jedzenia i picia!), i wtedy w końcu się wypróżniłam. Lewatywa spowodowała dodatkowo skurcze, były systematyczne co 10 -7 min. OK 18 zbadała mnie lekarka + student
i powiedziała, że nic nie ruszyło i że zbada mnie jeszcze wieczorem to może założymy ten zel - ja jej na to, że cały dzień nic nie jem i nie piję i że już nie mogę, pozwoliła mi napić się wody i zjeść banana! Po tym badaniu jeszcze ten studencik wpadłam w histerię...A potem i tak nie przyszła mnie zbadać a skurcze w nocy przeszły...
W piątek rano - nadal bez jedzenia i picia poszłam na założenie tego żelu. Musiałam nie najlepiej wyglądać bo lekarz zapytał jak się czuję to mu powiedziałam, że słabo bo nic nie jem od dwuch dni ( bo to juz było tak ok 12) to on mi na to, że w takim razie to oni mi go nie zakładają, bo ja nie dam rady urodzić mam wracac na salę ogólną i jeść i odpoczywać założą mi go wieczorem. No i założyli.. i nic nie ruszyłoszyjka jaka była taka została. A w sobotę oczywiście miałam zakaz jedzenia i picia...
w sobotę wieczorem zaczął się gubić Małej puls, więc mnie na porodówkę, znów pod oksytocynę, ale naszczęście znalazł sie - po prostu mała uciekała, ale dla mnie to juz było za dużo wpadłam w regularną histerię. Mąż poszedł do lekarza, ten mnie zbadał no i powiedział, że w poniedziałek 25 wywołujemy i że mam jeść (te zakazy jedzenia i picia doprowadzały mnie do szału - 9 miesiąc a oni mi urządzają głodówki). Niedziele miałam spokojną.
W poniedziałek rano ( o suchym pysku
) zeszłam na porodówkę: szyjka długa, cofnięta rozwarcie jeden mały palec. Mnie pod kroplówkę, była 8 rano... naszczęście tym razem ruszyło, o 13 przebili mi pecherz i w tedy to się zacz ął ból, anestezjolodzy byli na operacji i musiałam czekać na ZZO, dostałam więc dolargan, który nie działał na mnie przeciwbólowo tyle, że jak się kończył skurcz to poprostu odpływałam, całe szczęście był ze mną Mateo i mnie masował, bo mnie przerażliwie bolały biodra w czasie skurczu. ok 15 dostałam ZZO i to był oddech... ale niestety do czasu skurczy partych przestało działać
No i nareszcie o 19.55 urodziłam Anielkę! Nie mogłam w to uwierzyć, że się udało! Lekarze zresztą też wszyscy myśleli, że i tak wyląduję na cesarce...
Ponieważ łóżysko mi się całe nie urodziło to byłam jeszcze czyszczona no i szyta, najpierw rospuszczalnymi, które puściły po tygodniu normalnymi na które zareagowałam jak Royanna, czyli jestem 4 tyg po porodzie a opera z kroczem trwa nadal (pisałam już o tym w dziale o antykoncepcji)...
Ale wiecie co jak tak sobie patrzę teraz na Anielke, która śpi w chuście na moim ramienio- brzuchu to cholera jeszcze tysiąc takich porodów bym przeżyła, żeby tylko być z nią...