Wybczcie, że nie odpisuję indywidualnie. Stas wlasnie ma wietrzenie pupy, żeby podraznien uniknac. Wczoraj mi zafundowal 4.godzinne karmienie, ale za to w nocy byl malo glodny.
Jak to u mnie bylo:
w poniedzialek o 5tej rano zaczely mi odchodzic wody, byly czyste wiec bez paniki pojechalismy do szpitala. Tam podlaczono mnie do ktg - okazalo sie ze mam calkiem przyzwoite skurcze, co mnie zdziwilo, bo bol byl tez przyzwoity i juz sie cieszylam ze pojdzie szybko, milo i przyjemnie. Ale rozwarcia zero, szyjka nawet nie wygladzona i bardzo wysoko.
W koncu o 11tej podano mi pierwsza pompe z oksytocyną, bo ani rozwarcia, a skurcze osłabły, ale nie zareagowalam. O 14tej podano drugą pompe, pod koniec mnie zbadano, okazało się że rozwarcie na 2 palce, skurcze ok. Przyszedl ordynator z trzema lekarzami i powiedzial, ze jesli po tej drugiej pompie nie rozpocznie się 2 faza porodu, to konczymy akcje na dzisiaj i powtorzymy to samo nastepnego dnia wczesnie rano. Przerazilo mnie to trochę, bo skurcze bylu juz ciezkie do wytrzymania. Nie bolal mnie brzuch tylko dol kregoslupa i szczerze mowiac nie dawalm rady sobie z tym bolem. Nie chcialam zeby caly dzien i te bole byly "na darmo"
Gdy konczyla sie druga pompa bol sie jeszcze wzmogl i juz zaczelam sobie kombinowac jak dawac rade ze skurczami, a wiec chodzilam na czworakach, obejmowalam fotel na klęczkach. Jak zobaczyla to polozna to stwierdzila - "bedzie dobrze, zaczelo sie". Zawolala lekarza i faktycznie 3.5 palca rozwarcia. To znaczylo, ze jednak urodzę tego dnia. Pozwolono mi posiedziec pod prysznicem, polozna kazala polewac sobie brzuch - ale brzuch mnie prawie nie bolal, mnie bolal kregoslup, wiec tam sobie poelwalam. Ale jak wrocilam na sale to poprosilam o zzo, zlitowali sie troche bo akcja trwala dlugo a zapowiadalo sie na jeszcze trochę.
Potem juz nie wiele pamietam, czulam sie jak w transie. Moj maz sobie gadal z anestezjologiem nt histori anestezjologii, ja probowalam sie wlaczac do dialogu, ale jakos slabo mi to szlo
Urodzilam o 20.05, mialam super polozną i fajna panią anestezjolog. Urodziłam po ludzku, wsrod zrozumienia, wsparcia, profesjonalnej opieki.
Mały sie urodzil ladny i nie zapuchniety, wszyscy sie dziwili, ze ma zgrabna glowke, bo przy przedwczesnym odejscu wod to rzadkosc.
Od razu zaczal krzyczec (krzyk ma nieprzecietny), polozyli mi go na brzuchu, mial rownie zdziwiona mine jak ja. Wciaz nie moge uwierzyc, ze ja urodzilam, ze mam syna i ze jestem mamą. Moj maz byl bardzo wzruszony, nie tylko tym ze Stas przyszedl na swiat, ale tym ze bral udzial w porodzie. Ja tez bardzo sie z tego ciesze i bardzo nas to zblizylo.
We wtorek - nastepnego dnia, wszystko sie dobrze zapowiadalo, mialam wyjsc w czwartek. Ale w srode pediatra zauwazyla zoltaczke i zlecil dodatkowe badania. Okazalo sie ze trzeba bedzie naswietlac i podac antybiotyk z powodu podwyzszonego crp. W dodatku wysluchala tzw tony kłapiące w serduszku. To byl dosc kiepski dzien, jak mozecie sie domyslac.
Żółtaczka spadła po 36 godzinach naswietlania, crp w niedziele, tony klapiace byly ale w tym wieku sa w ramach normy, same ustapia - Maly mial echo serca - wszystko prawidlowo. Zrobiono mu nawet usg glowki (ok) i jamy brzusznej (trzeba sprawdzic nerki za 2 tygodnie).
Potrzymali nas do srody, aby dokonczyc serie antybiotykow. Z poloznymi to zdazylam sie zakumplowac. Szkoda mi Stasia, ze musial od razu brac antybiotyk, mam nadzieje ze bidulinski odbuduje odpornosc i bedzie juz tylko zdrowiutki.
Wrocilismy do domu w srode, Maly nam wtedy zrobil sądną noc
, ale powoli sie zorganizowalismy i jest coraz latwiej