Herbata
Fanka BB :)
- Dołączył(a)
- 7 Lipiec 2011
- Postów
- 2 526
Około 4.00 nad ranem obudził mnie skurcz. Nie jakiś szczególnie mocny, ale dość bolesny. Po kolejnych 10 minutach pojawił się kolejny, po następnych 10, kolejny. Stwierdziłam jednak ze to pewnie nic takiego, poszłam do kuchni zjeść kanapki, jak to zwykle o tej porze od jakiegośtygodnia. Do 6.00 jednak nie spalam, później udało mi się trochę zdrzemnąć ale budziłam się co skurcz, nie wiem czy były regularne bo ze zmęczenia na zegarek nie patrzyłam. O 8.00 wstała córka wiec ja z nią siłą rzeczy. Zrobiłam nam śniadanie zastanawiałam się czy nie obudzić M. Miał wolne akurat w ten dzien. Dziś myślę ze to zrządzenie losu. Po chwili jednak uznałam ze to pewnie fałszywy alarm i darowałam sobie. Skurcze nadal były co 10 minut tak do około 10.00. Nagle całkiemustąpiły. Średnio mnie pocieszał ten fakt. Byłam nastawiona wprawdzie na masaż szyjkiw przyszłym tygodniu, ale wiadomo ze chciałam mieć poród już za sobą. Około11.30 jednak skurcze wróciły. Trudno mówić o ich regularności, ale zdecydowanie były mocne. Umyłam wiec włosy, ogoliłam nogi i ładnie się pomalowałam – tak nawszelki wypadek oczywiście ;-) O 12.30 stwierdziłam ze cos się szykuje bo jużciężko mi się stało przy skurczach wiec kazałam M. zadzwonić do szpitala, a sama zadzwoniłam po teściów żeby przyjechali w razie w. do malej. W szpitalu położna po wysłuchaniu relacji jakie zdał jej M. stwierdziła ze mam przyjechać, najwyżej mnie odeślą. Szczerze mówiąc tego bałam się najbardziej. Wiem jak tu podchodzą to porodów. Jeśli niewiele się dzieje to każą czekać w domu na rozwój akcji. Stwierdziłam wiec ze jeszcze wytrzymam, jednak po 13.00 nie dawałam jużrady i oznajmiłam M. ze zdecydowanie cos się dzieje. Zadzwonił wiec do znajomego który zjawił się w 5 minut i ze łzami w oczach pożegnałam się z małą.M. musiał z nią zostać do czasu przyjazdu teściów. Około 14.00 zjawiłam się w szpitalu. Niespecjalnie się do mnie spieszyli w poczekalni. Wyszła w końcu położna która już znałam, bo miała okazje mi towarzyszyć przy obracaniu dziecka 2 tygodnie wcześniej. Wysłuchała moich relacji, zawołała studentkę położnictwa i postanowiły mnie zbadać. Najpierwułożenie malej – ok., moje tętno – ok., rozwarcie 3 cm, ale czuć szyjkę… jedna i druga robiły to samo. Na kimś trzeba się uczyć… Studentka trochę mi wymasowała szyjkę i powiedziała ze dzięki temu może cos ruszy. Zaproponowały jednak żebym jechała do domu, a jeśli cos się wydarzy to mam wracać. Mam tez spróbować się zdrzemnąć, a w razie problemów z zaśnięciem przyjechać tu wieczorem po zastrzyk przeciwbólowy Śmiech na sali… Skurcze nadal miałam co 10 minut i nadal jak cholera bolesne, nawet jak na nie czekałam to już siedzieć nie mogłam, ale cóż. Wkurzyłam się nieźle, dzwonie to M. żeby się nie spieszył bo mnie odsyłają. Czekam i czekam przed szpitalem nieźle już zdenerwowana bo ból był taki ze wiedziałam ze nawet jeśli wrócę do domu to it ak nie zasnę, ani nie odpocznę. Nagle M. dzwoni i mówi ze położna do niego dzwoniła i ze mam wracać po swoja kartę ciąży bo zapomniałam zabrać zeszpitala. To też uważam za dobry znak patrząc z perspektywy czasu. Ledwo tam doszłam ponownie. Odczekałam chwile, znów ta sama położna, pyta czy cos milepiej. Ja mowie ze gorzej po tym masażu i ze na parkingu miałam 4 skurcze już. Obiecałam sobie być twarda ale się poryczałam jak dziecko. Kazała mi usiąść,pyta co się dzieje, dlaczego płaczę. A ja przez łzy jej opowiadam mój pierwszy poród, mówię że nie chcę wracać do domu bo mam tam małą córkę i nie chcę żeby na mnie patrzyła w takim stanie, że boję się że moje skurcze nic nie będą dawałytak jak za pierwszym razem kiedy na rozwarcie czekałam dobrych kilkanaściegodzin. Ona zaczęła mnie pocieszać, zaprowadziła ponownie do pokoju gdzie wcześniej mnie badała i mówi ze w takim razie mam zostać. Ze za 3 h przyjdzie położna imnie zbada, jeśli rozwarcie będzie większe to mnie zatrzymają, jeśli nie to mamjechać do domu. Okazała się bardzo wyrozumiała i mila. Skorzystałam z jej propozycji. Znów telefon do M. tym razem z informacja żeby jednak wziął torbę zubraniami dla malej. M. zdziwiony, mówi ze już jest przed szpitalem, ale torbynie ma. Pyta czy się wracać, mowie ze nie bo być może mnie odeślą jak do 18.00 nic nie ruszy. Za parę minut był już w pokoju ze mną. Włączył telewizor,pogadaliśmy. Skurcze miałam równo co 5 minut, ale już takie że trzymałam siękrzesła. Nie mogłam leżeć, chociaż dostałam gorącą poduchę pod plecy dla złagodzenia bólu. Zaczęłam chodzić po korytarzu. Ból stawał się coraz gorszy. Ledwodoczekałam do tej 18.00. Przyszła jakaś starsza położna i znów badaniepołożenia dziecka, tętno i wreszcie rozwarcie. Są 4 cm! Z jednej strony świetnie,z drugiej to znak ze ruszyło tylko o 1 cm przez 3 h. Pocieszona zostałam jednak nowinaze szyjki już nie ma. Po słowach jedziemy na 5. piętro i moim grymasie którymiał być uśmiechem zwlokłam się z lóżka i udałam za położną. M. popatrzył tylko gdzie mnie kierują i obiecał ze wróci najszybciej jak się da. Położna pytagdzie on się wybiera, a on ze po walizkę do domu. Zrobiła zdziwiona minę i mówi ze może nie zdążyć dojechać na poród. M. miał chyba jeszcze bardziej zdziwiony wyraz twarzy ale zbagatelizował jej słowa mając we wspomnieniach mój pierwszy poród który zdawał się nie mieć końca. Na sale porodowa ledwo doszłam.Zatrzymywałam się co skurcz i trzymałam ściany. W końcu przyszła położna któramiała odbierać mój poród, bardzo rzeczowa, konkretna babka. O 18.30 poleciła mizrobić sobie lewatywę jeśli chcę, bo ona teraz ma przerwę 15 minut na obiad.Zagadałam ja o znieczulenie a ona na to ze raczej nie będzie potrzebne. Zanimzadzwoni po anestezjologa i on przyjdzie to minie godzina a do tego czasu możebyć po wszystkim. Umówiłam się z nią wiec tak ze jeśli za godzinę mnie zbada inadal będzie 4 cmto zadzwoni. Do 18.50 byłam sama na sali, chodziłam, trzymałam się czego siędało i oddychałam, bo wiedziałam ze krzyk nic nie da. Skurcze co 3 minuty.O 19.10 miałam już napełnianą wannę wodąi polecenie rychłego do niej wejścia. Skurcze troszkę osłabły, ale tylko najakiś czas. Później znów były straszne. Położna powiedziała że mogę urodzić wwodzie, ona złapie małą w razie czego. Kazała sobie tez obiecać ze jeśli zacznęza bardzo krwawic lub z pulsem dziecka będzie cos nie tak to mam natychmiastwyjść z wody niezależnie od skurczu bądź jego braku. Zgodziłam się Pytała w międzyczasie o moja córkę, o to ilelat jestem tutaj itd., cala ta pogawędka była bardzo mila, choć skurcze miałam takie że myślałam o wyskoczeniu z okna... 19.20 kolejne badanie – 7 cm. Dzwonie do M. i mowieżeby się streścił. Położna pyta czy przebić pęcherz, to skróci moja mordęgę ale pewnie nie doczekam przyjazdu chłopaka. Najpierw mowie ze nie, po kolejnych 2 skurczach zgadzam się bez wahania. Po przebiciu o 19.30 – 9 cm. Czuje ze będę za chwile parła. chwile potem zaczyna się, przypomina mi się cały mój wcześniejszy poródi modle się żeby nie trwał tyle samo. W przerwie miedzy skurczami dzwonie znówdo M. i go poganiam słowami „Człowieku ja prę!” 19.50 puls malej spada, dostaje polecenie wyjścia.Znów skurcz na schodach, skurcz przed łóżkiem, na łóżku już tragedia… Zjawiają się dwie inne położne pomoc przy porodzie. Główka malej źle ułożona, patrzyłachyba w bok zamiast w podłogę, pytam czy będą używać próżniociągu. Mówią ze nie, nacinać tez nie zamierzają. 20.00 zjawia się M. Chwyta mnie za rękę, coś mówi. Kompletnie nie pamiętam co. Cieszę się ze dojechał. Położna majstruje cos przy głowie malej, czuję że ją obraca, chyba pękam, nie mogę przeć, każą mi oddychać. Piecze żywym ogniem, 20.15 ostatnie parcie i mała ląduje mi nabrzuchu. Jest piękna, moje pierwsze myśli i słowa „Znów jestem mama.” Krzyczała z dobre 20 minut. M. w międzyczasie robił zdjęcia, a mnie szyli. Tak jak myślałam pękłam, ale w sumie to lepsze niż nacinanie. Mała miała pępowinę wokół szyi,cale szczęście zdjęli w porę, dlatego nie mogłam przez chwile przeć. 24.30 jesteśmy w domku z małym człowiekiem .Ogólnie wspominam bardzo dobrze ten poród,może dlatego ze był jak dla mnie krotki, cieszę się tez ze bez znieczulenia,nie sądziłam że jest to możliwe.
Ostatnia edycja: