Cześć dziewczynki...
Dawno mnie tu nie było, a to wszystko było spowodowane pobytem w szpitalu Adasia... niestety :-(
To co przeżyłam przez ostatnie 2 tyg. było straszne i nikomu nie życzę takiej historii...
Zacznę od początku. W sobotę, 2 tyg. temu malutki wieczorem nic nie chciał zjeść, zrezygnowani sięgnęliśmy po butlę modyfikowanego i wsunął całą, po czym spał do 5 rano. Obudził się, pojadł chwilkę cyca i zwymiotował, to samo powtórzyło się ok. 10. Niewiele myśląc wsiedliśmy w auto i pojechaliśmy do szpitala. Tam na IP jak tylko go zobaczyli to zadecydowali o przyjęciu ze względu na przedłużającą się żółtaczkę. Oczywiście nie było miejsca dla mnie, żebym została z małym. Warunki w Korczaku są straszne. 2 noce spędzone u dziadków bo mieszkają 5 min. od szpitala - siedziałam w szpitalu do późnej nocy, nad ranem byłam z powrotem u synka i zostawiałam swój pokarm, żeby pielęgniarki karmiły go moim mleczkiem. Po tych 2 dobach byłam wykończona i psychicznie i fizycznie, na szczęście zwolniło się łóżko i mogłam być z Adasiem cały czas! Oczywiście za ten luksus musiałam zapłacić. W czasie pierwszych dni naszego pobytu w posiewie moczu wyhodowano bakterie i Adaś musiał dostać antybiotyk - wiedziałam, że łączy się to jeszcze z 7 dniowym naszym pobytem w tym okropnym miejscu. Ale powtarzałam sobie, że dla synka muszę być twarda - a było mi tak ciężko. Niestety 3 dni przed wyjściem dali nam do pokoju chorą matkę z jeszcze bardziej chorym dzieckiem! Zasmarkane, zakichane. Dziecko miało nieżyt nosa, gardła i zapalenie uszu... Nie muszę dodawać, że na efekty spotkania z obydwiema paniami nie musieliśmy długo czekać. Mieliśmy wychodzić we wtorek, ale Adaś dostał takiego kataru, że zaraz poszły mu i uszy i gardło - ja też się rozchorowałam :-( Doktor powiedziała, że mam dwa wyjścia - iść do domu i kontynuować podawanie wszystkich leków do ustnie, ale nie mam gwarancji jak Adaś je będzie przyswajał, albo zostanę do piątku, wtedy Adaś dostanie ostatnią dawkę antybiotyku, a kropelki do uszu i noska będę dawać mu sama w domu. Załamałam się, ale decyzję podjęłam odrazu - nie chciałam ryzykować zdrowia swojego maluszka. Stwierdziłam, że tu będzie codziennie pod opieką, a do piątku zostało już niewiele czasu. W czwartek laryngolog obejrzała małego i była od wtorku już poprawa. Nie muszę dodawać, że ta chora mama z chorym dzieckiem wyszli na 4 dzień - dalej zasmarkane i zakichane, a my gniliśmy w szpitalu 12 dni. Teraz wracam do rzeczywistości. Ciężko mi na samą myśl tego co przeszliśmy w tym szpitalu. Wszystkie ukłucia, badania, wenflony - nie chcę nawet liczyć ile tego było. Synek był co chwilę budzony, bo jak nie leki to badania, wizyty lekarzy, itp. Koszmar!
Wybaczcie, że tylko o sobie ale nie jestem w stanie Was nadrobić - tak zaszalałyście :-)