Zgodnie z obietnicą i ja opiszę swoją wizytę, ale skanu nie będzie - drukarka ogłosiła protest. Wstawię zdjęcia, mogą jednak nie być tak czytelne.
Ogólnie, jeśli chodzi o cytomegalię to dostałam skierowanie do poradni chorób zakaźnych. Mam się tam pilnie zgłosić i wszystkiego dowiedzieć. Moje podejście się ostatnio jednak bardzo zmieniło. Patrząc na moje życie i wyczyny i doświadczenia - musiałabym mieć mega pecha, żeby do tej pory (przed ciążą) nie zachorować, a jako że ja z natury farciara jestem i chociaż często podejmuje ryzykowne decyzje - zawsze spadam na cztery łapy i "jakoś" wszystko kończy się pozytywnie. Teraz też, więc tak musi. Wychodzę z założenia, że nie ma bata, nie może być to u mnie pierwotne zakażenie (a takie jest niebezpieczne dla płodu), co najwyżej podłapałam, gdzieś to paskudztwo ponownie. Ot. Ale jutro dopiero będę się wbijać do przychodni, może dowiem się więcej.
"Zmolestowałam" moją Panią doktor, żeby "skoro już tu jestem" zrobiła mi usg - tak na uspokojenie nerwów chciałam zobaczyć, że serduszko puka. Pani doktor się zgodziła (pomimo iż już miała 30 min opóźnienie w kolejce, a formalnie wskazań nie było, bo widziałyśmy się niedawno i brak krwawień, itp). Podpatrzyłam sobie bobaska, a pani doktor przy okazji wymierzyła wszystko dokładnie (i tak chcąc, nie chcąc trafiłam przypadkiem na badanie przesiewowe, "bo skoro już tu jestem" ;-)). Wszystko w normie, bobasa podpatrzyłam z wszystkich możliwych stron i wyszłam z gabinetu bogatsza o dwa zdjęcia:
W sumie dzięki tym wynikom z cytomegalii miałam zrobione usg przesiewowe, najprawdopodobniej gdybym przyszła w normalnie zaplanowanym terminie byłoby za późno na badanie.
Według usg bobas ma 67 mm, czyli 13t0d oraz termin 18.09.2013.
(Z pytaniami o płeć czekam do 16 tygodnia, teraz to wszystko zbyt podobne do siebie.)