Witam
Ja również sama wychowuję córeczkę. O tym że będziemy tylko we dwie wiedziałam od początku ciąży, chociaż w przeciwieństwie do większości to ja odeszłam od ojca małej. Byliśmy ze sobą długo bo prawie 8 lat, ale ja czułam, że to nie jest ten jedyny, że ten związek nie jest na zawsze. Było nam ze sobą dobrze, ale żyliśmy w dwóch różnych światach - ja studiowałam, on dużo starszy, pracował. Nie mieliśmy wspólnych znajomych, nawet na imprezy chodziłam sama, bo jemu nie odpowiadało towarzystwo "małolatów". Właśnie podjęłam decyzję o definitywnym rozstaniu, kiedy dowiedziałam się, że jestem w ciąży. To był szok, łzy i rozpacz. Zawalił się cały mój świat, tak przynajmniej wtedy myślałam. Chciałam usunąć ciążę. Poszłam nawet do lekarza, który odesłał mnie do swojego kolegi, który wykonuje takie "zabiegi". Całe szczęście trafiłam do wspaniałego lekarza, który kazał mi wszystko przemyśleć i przed podjęciem decyzji zrobić USG. Tak też zrobiłam. To był 9 tydzień ciąży. Na USG zobaczyłam małą fasolkę z mocno bijącym serduszkiem. Wtedy dotarło do mnie, że ciąża to nie choroba, którą trzeba leczyć (tak do tego czasu starałam się to traktować). We mnie było moje dzieciątko. Podjęłam decyzję. Dopiero po tym powiedziałam o ciąży ojcu. Zaskoczył mnie bo się bardzo z tego powodu ucieszył. Ja już co prawda wtedy wiedziałam, że będę samotną mamą, ale jeszcze czasami się łudziłam, że może jakoś to się między nami ułoży, że dziecko nas połączy. Myliłam się, mimo że byliśmy razem w ciąży czułam, że jestem sama. Ja mieszkałam z rodzicami, on mnie czasem odwiedzał, czasem dał jakieś pieniądze. Niby mnie wspierał w ciąży ale tak jakby na odległość. W moim odczuciu byłam sama. Sytuację komplikowała jeszcze postawa moich rodziców. Zawsze byli przeciwni temu związkowi, a wiadomość o mojej ciąży raczej nie wprawiła ich w zachwyt. Co prawda powiedzieli, że będą mnie wspierać niezależnie od decyzji jaką podejmę, ale nie wykazywali zainteresowania moją ciążą. Miałam wrażenie że się wstydzą mnie. Nie powiedzieli o mojej ciąży nawet pozostałej rodzinie, a ja też miałam poczucie że bycie panną w ciąży to nie jest coś co zaakceptuje np moja babcia.
Jak podjęłam już decyzję o urodzeniu dziecka, postanowiłam nie martwić się tym co będzie później tylko cieszyć się ciążą i rozwijającym się we mnie życiem. Zaakceptowałam to, że będę mamą i wtedy wszystko zaczęło mi się układać. Wybierałam ubranka, kupowałam mebelki, czytałam o pielęgnacji i rozwoju dziecka, wybierałam imię. W między czasie jeszcze studiowałam. Brakowało mi tylko kogoś z kim mogłabym dzielić się tą radością. Mam co prawda wielu przyjaciół, którzy bardzo mi pomogli, ale oni prowadzą studenckie życie i niekoniecznie bawią ich rozmowy o ubrankach, pieluchach, karmieniu itp.
Tuż przed porodem zdecydowałam się skończyć tą farsę związku. Teraz wiem, że była to dobra decyzja. Nie zgodziłam się nawet na to aby ojciec uznał małą.
Przy porodzie byli moi rodzice i wtedy chyba pierwszy raz poczułam, że nie jestem sama. Od pierwszego dnia oszaleli na punkcie wnuczki. Emi urodziła się w maju, dzięki pomocy moich rodziców i przyjaciół udało mi się zaliczyć sesję na uczelni i to w pierwszych terminach (tak na marginesie to nigdy wcześnie nie udało mi się uzyskać tak wysokiej średniej). Reszta rodziny też oszalała na punkcie Małej.
Teraz kończę studia i piszę pracę magisterką. Emi rośnie i wspaniale się rozwija. Obie jesteśmy szczęśliwe. Czasami tylko jak patrze na Emisię i myślę, że przez moją głupotę mogłoby jej ze mną nie być.........
Co do ojca małej to początkowo odwiedzał nas, zabierał Emi na spacer. Potem te wizyty były coraz rzadsze. Teraz nie odzywa się już prawie miesiąc. Pewnie niedługo zadzwoni, ale już nie pozwolę mu odwiedzić Emilki. Początkowo myślałam, że nie będę robiła żadnych przeszkód w ich kontaktach, że dziecko powinno znać ojca, ale zmieniłam zdanie. Jeżeli on teraz nie jest w stanie dotrzymać słowa i przyjść na umówione spotkanie to co będzie za kilka lat. Teraz Emi jeszcze nie rozumie, a za kilka lat nie będę musiała przynajmniej tłumaczyć jej dlaczego tata znowu ma ważniejsze sprawy niż ona.
Strasznie się rozpisałam, ale pierwszy raz odważyłam się o tym napisać i chyba jest mi lżej. Mimo, że zaczęło mi się w życiu układać, że są moi wspaniali rodzice, którzy są ogromnym wsparciem, to jednak czasem czuję się strasznie samotna. Brakuje mi kogoś z kim mogłabym się podzielić radością z osiągnięć Emi, wyżalić się gdy jest mi smutno, czy nawet zwyczajnie pogadać z kimś kto wymawia więcej niż dwie sylaby.