reklama
Forum BabyBoom

Dzień dobry...

Starasz się o maleństwo, wiesz, że zostaniecie rodzicami a może masz już dziecko? Poszukujesz informacji, chcesz się podzielić swoim doświadczeniem? Dołącz do naszej społeczności. Rejestracja jest bezpieczna, darmowa i szybka. A wsparcie i wdzięczność, które otrzymasz - nieocenione. Podoba Ci się? Wskakuj na pokład! Zamiast być gościem korzystaj z wszystkich możliwości. A jeśli masz pytania - pisz śmiało.

Ania Ślusarczyk (aniaslu)

reklama

Wielogodzinny placz niemowlaka przed zrobieniem kupki.

Mój spi w nosidle , ale czujnie. Jak jadłam w międzyczasie i usiadłam sobie, to sie zaczynał wiercić, więc za wiele nie zrobię, jak już uśnie.
14.1.mamy szczepienie, to pogadam z lekarką na temat zagęszczania mleka. A macie może inne sposoby, żeby dziecko w nocy lepiej spało? 🤣
Widze, że Wy dziewczyny takie spokojne jesteście. Mnie to nerwy biorą, jak on marudny i płacze, jakby go ze skóry obdzierali i to tylko dlatego, że trzeba iść spać.😨🤯
 
reklama
Luiska, spokój to jest w moim przypadku mżonka i marzenie 😂. Ja nie jestem ani spokojna, ani cierpliwa i wiem, że macierzyństwo to nie moja bajka. Ale pogadałam sobie sama ze sobą, bo ostatnie 4 m-ce dały mi niesamowicie w kość a i ciąża była bardzo kiepska, że codziennie mogę wstawać i się wkurzać o to, jakie dostałam dziecko przez co mój baby blues skończy się psychotropami (psychiatra chciał mi już dać 2 m-ce temu) albo mogę przestać się skupiać na tym, że moje dziecko tylko jęczy i podejść do tego zadaniowo- nakarmić, umyć, ponosić, położyć spać, poćwiczyć i tak w kółko. Tyle ile się da. I nie analizować, nie słuchać rad. A najważniejsze nie oczekiwać, że w 100% zrozumiem swoje dziecko. Robię, co mogę, ale się nie rozdwoję, głową muru nie przebije, nie będę miała dziecka z Instagrama.
No i dziecko ma fazy. Od cholery faz. U nas najpierw były wrzaski całą dobę, wtedy miałam ochotę uciec z domu i nie wracać, potem zaczęło się robić coraz lepiej. 2 tygodnie przed świętami ktoś mi podmienił dziecko- gada, śmieje się, sama zasypia, posiedzi na macie i w bujaku. No i dupa. Faza się skończyła, wrócił wrzask, jęki, krzyki, stęki. Zęby? Bodźce? Regres 4 mca? Skok? A grom ją wie, nie będę się zastanawiać. Jak działa noszenie, to będę nosić aż mi ręce odpadną. I żyje tą nadzieją, że słodki bobas powróci.
Ale tak między nami jestem niestety strasznie sfrustrowana tym, jak wygląda moje życie, jak wygląda świat poza domem, jak wygląda moje macierzyństwo. Ale co mogę zrobić?
 
Zgadzam się z Gosią - u mnie jest tak samo. Byłam już tak sfrustrowana, ze nie miałam wyboru - albo wyląduje w wariatkowie, albo to zaakceptuje. Ja nawet nie mam pół zdjęcia z moim dzieckiem z pierwszego miesiąca, bo żyłam po omacku, ona ulewała litrami, cały czas była mokra, ja mokra, kanapa mokra i tylko latałam i ja przebierałam .... a każde rozbieranie to był wrzask, karmienie wrzask, kąpiel wrzask ... deprecha totalna. Wrzeszczałam na wszystkich już z bezsilności i frustracji, ze nie mam dziecka z Instagrama (to samo co i Gosi), i ze nie jestem w stanie się wymyć, a co dopiero wystroić i robić z nim foteczki. Zaczęłam się już kłócić z mężem, w pewnym momencie sam mi zasugerował jakiegoś psychiatrę.... ALE poszłam po rozum do głowy, ze ten pierwszy rok tak mija, ze każdy tydzień jest w sumie inny, raz lubi w chuście, to ja motam w kółko i korzystam, ze akceptuje, potem nagle lubi w łóżeczku to znów tydzień w łóżeczku itd., itd, jak chce żeby ja nosić to nosze, w dupie mam wszystko wokół. W sumie psychicznie ratuje mnie to, ze jest pandemia i nikt nas nie odwiedza i my tez nigdzie nie chodzimy - bo pewnie bym się dołowała, ze ja cały dzień w piżamie z jednym dzieckiem, i burdel w domu i ze wszyscy dają rade, a ja taka sierota ;) musisz wiedzieć jeszcze, ze my z Gosia mamy ciąże całkowicie przeleżane, ja leżałam od 15 tygodnia do 39 - 24 tugodnie leżenia w łóżku non stop - tylko toaleta, kąpiel i wyjście do lekarza na pół leżąco w aucie, wiec teraz sobie myśle, ze z wszystkim dam rade, najważniejsze, ze dziecko zdrowe. Też mnie gdzieś to doluje, jak wyglada moje życie, a raczej jego brak, ale z drugiej strony, myśle ze za pare lat będziemy ten hardcore wspominać z rozrzewnieniem. A i jak już minie wam kwarantanna i pojedziecie do rodziny to Ci ulży. Ja to beczałam nad każdym problemem z corka, a jak pojechałam z nią do mojej mamy lub do tesciowej na kilka dni, to jakos z perspektywy innych ludzi, innego otoczenia to wszystko nie wydaje mi sue jakaś katastrofa ... jak siedząc w domu. To naprawdę strasznie wykańcza i każdy płacz i wrzask dziecka urasta do strasznej tragedii w naszych głowach. Nabierzesz trochę dystansu...
 
Dziewczyny, pocieszyłyście mnie! Myślałam, że tylko ja mam takie schizy. I już boję się poniedziałku, że znów sama zostanę z małym i tego jęczenia i wrzasku nie zniosę! Mnie faktycznie dobija, że pół roku rodziców nie widziałam. Przez korone mama nie mogła przyjechac. Ze znajomymi tu w de też się nie widujemy,bo każdy boi się covida. Ostatni tydzień płakałam codziennie. Wigilia to był koszmar. Zachowywałam się jak małe dziecko, które jest na kolonii i tęskni za mamą i tatą. Nie chciało mi się opiekować małym i jednocześnie było mi żal, że sam leży na macie i nikt nawet do niego nie zagląda. Przez to że jestem całkiem sama (bo mąż wychodzi o 6.30 i wraca 17.30), to już mi wali w łeb. Mały robi się coraz bardziej wymagający, już dużo kuma i szybko się nudzi, a ja taka dupa z uszami najlepiej bym go na tej macie trzymala caly dzien.
Ale widzę, że u Was też różnie i miałyscie trudną ciążę. Kurcze ta pogoda też dobija. Słońca miesiąc nie było, codziennie deszcz. I juz od 10dni zamknięci na kwarantannie plus nadal brak smaku, węchu i bóle głowy. Jakaś beznadziejna się czuję 😏
 
Dziewczyny, pocieszyłyście mnie! Myślałam, że tylko ja mam takie schizy. I już boję się poniedziałku, że znów sama zostanę z małym i tego jęczenia i wrzasku nie zniosę! Mnie faktycznie dobija, że pół roku rodziców nie widziałam. Przez korone mama nie mogła przyjechac. Ze znajomymi tu w de też się nie widujemy,bo każdy boi się covida. Ostatni tydzień płakałam codziennie. Wigilia to był koszmar. Zachowywałam się jak małe dziecko, które jest na kolonii i tęskni za mamą i tatą. Nie chciało mi się opiekować małym i jednocześnie było mi żal, że sam leży na macie i nikt nawet do niego nie zagląda. Przez to że jestem całkiem sama (bo mąż wychodzi o 6.30 i wraca 17.30), to już mi wali w łeb. Mały robi się coraz bardziej wymagający, już dużo kuma i szybko się nudzi, a ja taka dupa z uszami najlepiej bym go na tej macie trzymala caly dzien.
Ale widzę, że u Was też różnie i miałyscie trudną ciążę. Kurcze ta pogoda też dobija. Słońca miesiąc nie było, codziennie deszcz. I juz od 10dni zamknięci na kwarantannie plus nadal brak smaku, węchu i bóle głowy. Jakaś beznadziejna się czuję 😏
Kochana ja Cię przytulam wirtualnie za te słowa. Ja też w niedzielę wieczorem łapię doła, że zaraz poniedziałek, mąż pójdzie do pracy a ja zostaję z wrzaskunem sama. Jak jeszcze mieliśmy problemy z jedzeniem, to nabawiłam się leków (darła się na widok butelki, przestała jeść; takie fazy przerabiamy co jakiś czas). Do tego pogoda i srandemia. Ja mieszkam na wsi, tu nawet na spacer można iść ciągle tą samą drogą. Przestałam chodzić, bo wymiotować mi się chce ciągle na ten sam widok. Poza tym Olka przestała spać w wózku, więc ubierać ją w to wszystko na 30 min, bo tyle wytrzymuje w gondoli, to mi się nie chce. Też siedzę w domu, zamknięta w 4 ścianach, we wrzasku. Mama mi pomaga, bo zajmuje się starszą córką. Starsza nie chce w ogóle z siostrą spędzać czasu, więc dodajemy ją do dziadków. Jakie mamy wyjście Kochana? Buntować się codziennie, że w rozdaniu dostałyśmy jojce? Że inne mają takie, co same leżą, pieluchę sobie zmienią, śpią same i w ogóle są "och, ach"? Straszna frustracja z tego wychodzi. U mnie tym większa, im przypominam sobie, że 1 córka była aniołem.
Rano wstaje z nastawieniem, że będzie krzyk, wrzask itp. Po prostu to akceptuję. Kładę jojca na matę i idę sobie zrobić śniadanie, wypić kawę. Wrzeczy - trudno, dopóki się nie zanosi, nie ruszam się. Jestem złą matką? Może, ale jestem człowiekiem, potrzebuję zjeść i się umyć. Wracam na matę i się chwilę bawię. Potem butla (a to jest u nasz koszmar ostatnio, od kiedy ręce chwytają i zęby idą, razem z butelką w buzi są palce, szarpie butlę, wyciąga, zasysa, krzyczy na butelkę, no cyrk) i kładę się z nią. Krzyczy? Mówię spokojnie, że idziemy spać i czekam. Teraz ten rytuał trwał prawie 40 min. Wstajemy i od początku zabawa, z tym że im dalej w ciągu dnia, tym gorzej ją odłożyć, więc biorę ją na ręce na samolot i 1 wolną ręką sprzątam syf po starym i starszej, robię pranie itd. I tak dzień mija. Nuda, nuda, nuda. Syf mam w domu, bo niektóre pokoje nie są posprzątane od czasów ciąży. Ja wyglądam jakby mnie czołg przejechał... Mówię sobie, że dam radę, jeszcze miesiąc i będzie lepiej (oby). Powtarzam sobie to tak często, że zaczynam wierzyć. Ale teraz nie opłakuję tego, czego nie mam: innych koleżanek z dziećmi, pięknych okolic do spacerów, otwartych galerii i kawiarni, pani do sprzątania, czy niani (to już science fiction). Bo i po co? Kopciuszkiem nie jesteśmy, wróżka do nas nie przyjdzie. Trzeba to przeczekać. Koło 6go mca może zaczną się nasze jojce ruszać w sensie pełzania i wtedy będą bardziej samodzielne. Przyjdzie wiosna, to ogólnie nastrój będzie lepszy. A teraz, no cóż ściskamy pośladku i zęby. I musimy przetrwać.
Możemy się tu wygadać, mnie to naprawdę bardzo pomaga (bo inne matki, które mają już przedszkolaki nie pamiętają już tych trudnych początków, więc myślą, że przesadzam).

Ale się rozpisałam! 😂
 
Kochana ja Cię przytulam wirtualnie za te słowa. Ja też w niedzielę wieczorem łapię doła, że zaraz poniedziałek, mąż pójdzie do pracy a ja zostaję z wrzaskunem sama. Jak jeszcze mieliśmy problemy z jedzeniem, to nabawiłam się leków (darła się na widok butelki, przestała jeść; takie fazy przerabiamy co jakiś czas). Do tego pogoda i srandemia. Ja mieszkam na wsi, tu nawet na spacer można iść ciągle tą samą drogą. Przestałam chodzić, bo wymiotować mi się chce ciągle na ten sam widok. Poza tym Olka przestała spać w wózku, więc ubierać ją w to wszystko na 30 min, bo tyle wytrzymuje w gondoli, to mi się nie chce. Też siedzę w domu, zamknięta w 4 ścianach, we wrzasku. Mama mi pomaga, bo zajmuje się starszą córką. Starsza nie chce w ogóle z siostrą spędzać czasu, więc dodajemy ją do dziadków. Jakie mamy wyjście Kochana? Buntować się codziennie, że w rozdaniu dostałyśmy jojce? Że inne mają takie, co same leżą, pieluchę sobie zmienią, śpią same i w ogóle są "och, ach"? Straszna frustracja z tego wychodzi. U mnie tym większa, im przypominam sobie, że 1 córka była aniołem.
Rano wstaje z nastawieniem, że będzie krzyk, wrzask itp. Po prostu to akceptuję. Kładę jojca na matę i idę sobie zrobić śniadanie, wypić kawę. Wrzeczy - trudno, dopóki się nie zanosi, nie ruszam się. Jestem złą matką? Może, ale jestem człowiekiem, potrzebuję zjeść i się umyć. Wracam na matę i się chwilę bawię. Potem butla (a to jest u nasz koszmar ostatnio, od kiedy ręce chwytają i zęby idą, razem z butelką w buzi są palce, szarpie butlę, wyciąga, zasysa, krzyczy na butelkę, no cyrk) i kładę się z nią. Krzyczy? Mówię spokojnie, że idziemy spać i czekam. Teraz ten rytuał trwał prawie 40 min. Wstajemy i od początku zabawa, z tym że im dalej w ciągu dnia, tym gorzej ją odłożyć, więc biorę ją na ręce na samolot i 1 wolną ręką sprzątam syf po starym i starszej, robię pranie itd. I tak dzień mija. Nuda, nuda, nuda. Syf mam w domu, bo niektóre pokoje nie są posprzątane od czasów ciąży. Ja wyglądam jakby mnie czołg przejechał... Mówię sobie, że dam radę, jeszcze miesiąc i będzie lepiej (oby). Powtarzam sobie to tak często, że zaczynam wierzyć. Ale teraz nie opłakuję tego, czego nie mam: innych koleżanek z dziećmi, pięknych okolic do spacerów, otwartych galerii i kawiarni, pani do sprzątania, czy niani (to już science fiction). Bo i po co? Kopciuszkiem nie jesteśmy, wróżka do nas nie przyjdzie. Trzeba to przeczekać. Koło 6go mca może zaczną się nasze jojce ruszać w sensie pełzania i wtedy będą bardziej samodzielne. Przyjdzie wiosna, to ogólnie nastrój będzie lepszy. A teraz, no cóż ściskamy pośladku i zęby. I musimy przetrwać.
Możemy się tu wygadać, mnie to naprawdę bardzo pomaga (bo inne matki, które mają już przedszkolaki nie pamiętają już tych trudnych początków, więc myślą, że przesadzam).

Ale się rozpisałam! 😂
No to mamy podobną codzienność. Tylko że ja nie mam starszego dziecka, nie wiem jakbym je jeszcze ogarnęła.
Ja mam kilka koleżanek, które podobnie jak ja urodzily dzieci w kilku ostatnich miesiącach. Ale albo mają dzieci bezobsługowe albo mają mężów pracujących z domu albo mamy, które pomagają. A ja te cholerne kolki musiałam sama przejść z małym. Już w ciąży od 30tyg.synek był za mały, straszyli że kości udowe za krótkie, że brzuszek ma za mały. Co 2tyg.usg dopplera w szpitalu i mierzenie każdej kostki . Kiedy jedna lekarka w 36tc zapytała czy robiłam prenatalne w kierunku zespołu downa,to zamarłam. Wyłam aż do porodu ze strachu. Tu w de się raczej nie robi prenatalnych,jak nie masz 35lat albo chorych w rodzinie. Poza tym to był marzec, covid szalał i byl strach nawet na te badania isc do szpitala. Wiec nie zrobiłam ich. Ale mozecie podejrzewać,jak się bałam, że urodzę chore dziecko. Jak go urodziłam,to zaraz mężowi kazałam patrzeć czy normalnie wygląda 🙈 później jeszcze w szpitalu okazało się, że mały ma za niski cukier i od razu mm mu podali, bo z mojego pokarmu nic nie miał. Mierzyli mu cukier co 2h w nocy, kłując go w piętki, już nawet krew nie leciała po jednej nocy. Eh masakra.
Też mi lepiej, jak się tu wygadam. Bo komu mam narzekać🙈🙈🙈
 
No to mamy podobną codzienność. Tylko że ja nie mam starszego dziecka, nie wiem jakbym je jeszcze ogarnęła.
Ja mam kilka koleżanek, które podobnie jak ja urodzily dzieci w kilku ostatnich miesiącach. Ale albo mają dzieci bezobsługowe albo mają mężów pracujących z domu albo mamy, które pomagają. A ja te cholerne kolki musiałam sama przejść z małym. Już w ciąży od 30tyg.synek był za mały, straszyli że kości udowe za krótkie, że brzuszek ma za mały. Co 2tyg.usg dopplera w szpitalu i mierzenie każdej kostki . Kiedy jedna lekarka w 36tc zapytała czy robiłam prenatalne w kierunku zespołu downa,to zamarłam. Wyłam aż do porodu ze strachu. Tu w de się raczej nie robi prenatalnych,jak nie masz 35lat albo chorych w rodzinie. Poza tym to był marzec, covid szalał i byl strach nawet na te badania isc do szpitala. Wiec nie zrobiłam ich. Ale mozecie podejrzewać,jak się bałam, że urodzę chore dziecko. Jak go urodziłam,to zaraz mężowi kazałam patrzeć czy normalnie wygląda 🙈 później jeszcze w szpitalu okazało się, że mały ma za niski cukier i od razu mm mu podali, bo z mojego pokarmu nic nie miał. Mierzyli mu cukier co 2h w nocy, kłując go w piętki, już nawet krew nie leciała po jednej nocy. Eh masakra.
Też mi lepiej, jak się tu wygadam. Bo komu mam narzekać🙈🙈🙈
Mam dwoje za małych dzieci. Pierwsza ciąża (zatrucie ciążowe, 6 tygodni na patrologii - widziałam i porody martwych dzieci, słuchając okropnego płaczu matek, który rozrywał serce, i spadające tętno dziecka duszącego się pępowiną, i krwotoki z odrywających się łożysk, straszyli mnie od 33 TC, że urodzę wcześniaka), tragiczny poród, a do tego potem siedzenie z dzieckiem w domu przez rok w samotności (mąż jest kryminalnym, pracuje 24/h) wyleczyły mnie z chęci macierzyństwa. Byłam przekonana, że nigdy nie zechcę mieć 2 dziecka. Mówiłam to głośno, założyłam spiralę i miałam w du*ie, to że moja starsza córka będzie jedynaczką (to w końcu też ludzie). Po 4 latach coś mnie ruszyło. Instynkt tak silny, że aż mnie zatykało. I się zaczęło. 3 poronienia, 2 kliniki niepłodności. Diagnoza: wygasanie rezerwy, menopauza puka do drzwi, u męża słabe nasienie. Szans na naturalną ciążę nie ma. Dostałam w łeb. Ale dzień za dniem mijał i wiedziałam, że jeśli in vitro to nasza jedyna szansa, to to zrobimy. Święta 2019. Test. 2 kreski. Strach, strach, strach, że to 5 ciąża i znowu się nie uda. Słyszę serce, wyje ze szczęścia. Na następny dzień krwotok. Już myślałam, że to koszmar, że kolejny raz ronię. A to krwiak - leżeć, nie ruszać się. I tak leżałam do 16 TC, bo krwotoki wracały, potem przyszła pandemia, a potem okazało się, że szyjka się skraca i wróciłam do łóżka na 10 tyg. Miałam dość ciąży, klękam się w duchu, że się na to zdecydowałam. Ale to było dziecko wymodlone tak, jak nigdy wcześniej. Znowu podjerzenie hipotrofii. Set pobytów na IP, znowu patologia ciąży, bo poród fałszywy. I tak dotrwałam do porodu we własne urodziny, myśląc że przez 2 lata przeszłam już tyle, że przyjdzie wolność. Jest dziecko, ciąża donoszona. Jakże się oszukałam. Jakie było moje okropne rozczarowanie, frustracja, że po tym wszystkim mam dziecko wrzeszczące 24/h. Że cycki bolą, brzuch boli, ja jestem słaba, a tu ten ryk. Uciekałam z domu, płakałam godzinami, mówiłam mężowi, żeby ją zabrał ode mnie, że nie dam rady. Strasznej córki nie widywałam, bo ja z wrzeszczącym dzieckiem na drugim piętrze, ona na dole z ojcem. 2.5 mca. Potem szpital. Z mężem rozstawałam się już milion razy, oboje nie poradziliśmy sobie na początku. On "nie takiego dziecka oczekiwał". Były wrzaski, obelgi, wzajemne pretensje, pandemia = dla niego więcej pracy, a ja znowu sama. I tak 4 m-ce za nami.
Ile gorzkich myśli przyszło mi do głowy... że to był błąd.
Rozumiem Ciebie bardzo bardzo bardzo. Samotność i zmęczenie materiału to bardzo źli doradcy. Ale powiedz sobie, że jesteś najlepszą matką, na jakąś Ciebie stać, nie jesteś niczemu winna i starasz się, jak możesz. Syn nie będzie pamiętał, że był wrzaskunem, więc nie miej wyrzutów sumienia, że jesteś człowiekiem i potrzebujesz czasu do siebie. Kiedyś matki tak nie brały do siebie wszystkiego, nie miały tabelek, centyli, bujaczków.

Ps. A te koleżanki co mają bezobsługowe dzieci - nie wierzę, ale często łapię się na tym, że ja bardzo zwracam uwagę, na to żeby zabawiać, usypiać itp. A są matki co "walną" dzieci na matę, do bujaczka i nie zwracają uwagi na to, ile tam siedzi i czy płacze. Dziecko się przyzwyczaja do tego, że nikogo nie ma w pobliżu i jakoś sobie musi radzić.

Kiedyś wyrosną z tego wrzasku...

Teraz to dopiero się wygadałam
 
Ostatnia edycja:
Mam dwoje za małych dzieci. Pierwsza ciąża (zatrucie ciążowe, 6 tygodni na patrologii - widziałam i porody martwych dzieci, słuchając okropnego płaczu matek, który rozrywał serce, i spadające tętno dziecka duszącego się pępowiną, i krwotoki z odrywających się łożysk, straszyli mnie od 33 TC, że urodzę wcześniaka), tragiczny poród, a do tego potem siedzenie z dzieckiem w domu przez rok w samotności (mąż jest kryminalnym, pracuje 24/h) wyleczyły mnie z chęci macierzyństwa. Byłam przekonana, że nigdy nie zechcę mieć 2 dziecka. Mówiłam to głośno, założyłam spiralę i miałam w du*ie, to że moja starsza córka będzie jedynaczką (to w końcu też ludzie). Po 4 latach coś mnie ruszyło. Instynkt tak silny, że aż mnie zatykało. I się zaczęło. 3 poronienia, 2 kliniki niepłodności. Diagnoza: wygasanie rezerwy, menopauza puka do drzwi, u męża słabe nasienie. Szans na naturalną ciążę nie ma. Dostałam w łeb. Ale dzień za dniem mijał i wiedziałam, że jeśli in vitro to nasza jedyna szansa, to to zrobimy. Święta 2019. Test. 2 kreski. Strach, strach, strach, że to 5 ciąża i znowu się nie uda. Słyszę serce, wyje ze szczęścia. Na następny dzień krwotok. Już myślałam, że to koszmar, że kolejny raz ronię. A to krwiak - leżeć, nie ruszać się. I tak leżałam do 16 TC, bo krwotoki wracały, potem przyszła pandemia, a potem okazało się, że szyjka się skraca i wróciłam do łóżka na 10 tyg. Miałam dość ciąży, klękam się w duchu, że się na to zdecydowałam. Ale to było dziecko wymodlone tak, jak nigdy wcześniej. Znowu podjerzenie hipotrofii. Set pobytów na IP, znowu patologia ciąży, bo poród fałszywy. I tak dotrwałam do porodu we własne urodziny, myśląc że przez 2 lata przeszłam już tyle, że przyjdzie wolność. Jest dziecko, ciąża donoszona. Jakże się oszukałam. Jakie było moje okropne rozczarowanie, frustracja, że po tym wszystkim mam dziecko wrzeszczące 24/h. Że cycki bolą, brzuch boli, ja jestem słaba, a tu ten ryk. Uciekałam z domu, płakałam godzinami, mówiłam mężowi, żeby ją zabrał ode mnie, że nie dam rady. Strasznej córki nie widywałam, bo ja z wrzeszczącym dzieckiem na drugim piętrze, ona na dole z ojcem. 2.5 mca. Potem szpital. Z mężem rozstawałam się już milion razy, oboje nie poradziliśmy sobie na początku. On "nie takiego dziecka oczekiwał". Były wrzaski, obelgi, wzajemne pretensje, pandemia = dla niego więcej pracy, a ja znowu sama. I tak 4 m-ce za nami.
Ile gorzkich myśli przyszło mi do głowy... że to był błąd.
Rozumiem Ciebie bardzo bardzo bardzo. Samotność i zmęczenie materiału to bardzo źli doradcy. Ale powiedz sobie, że jesteś najlepszą matką, na jakąś Ciebie stać, nie jesteś niczemu winna i starasz się, jak możesz. Syn nie będzie pamiętał, że był wrzaskunem, więc nie miej wyrzutów sumienia, że jesteś człowiekiem i potrzebujesz czasu do siebie. Kiedyś matki tak nie brały do siebie wszystkiego, nie miały tabelek, centyli, bujaczków.

Ps. A te koleżanki co mają bezobsługowe dzieci - nie wierzę, ale często łapię się na tym, że ja bardzo zwracam uwagę, na to żeby zabawiać, usypiać itp. A są matki co "walną" dzieci na matę, do bujaczka i nie zwracają uwagi na to, ile tam siedzi i czy płacze. Dziecko się przyzwyczaja do tego, że nikogo nie ma w pobliżu i jakoś sobie musi radzić.

Kiedyś wyrosną z tego wrzasku...

Teraz to dopiero się wygadałam
No to moje marudzenie to tu nie powinno mieć miejsca. Ty to dopiero miałaś masakrę cała ciąże i jeszcze przed 😒🤯🙈
Ale silna babka z Ciebie! Jestem pełna podziwu, jak sobien teraz świetnie radzisz po tym co przeszłaś...😢
 
No to moje marudzenie to tu nie powinno mieć miejsca. Ty to dopiero miałaś masakrę cała ciąże i jeszcze przed 😒🤯🙈
Ale silna babka z Ciebie! Jestem pełna podziwu, jak sobien teraz świetnie radzisz po tym co przeszłaś...😢
Kochana nie jestem w żaden sposób lepsza/gorsza/doświadczona przez to. Może nieco bardziej pokorna. Czytam tu wątek o walce kobiety samej ze sobą po urodzeniu dziecka z ZD. To mi daje tą pokorę. Jeśli masz siłę psychiczną czytać, to zajrzyj. Tylko uprzedzam tam matka jest w takiej depresji, że życzy śmierci własnemu dziecku, jest to straszna, straszna tragedia. I rozgrywa się na moich "oczach".
Ale z drugiej strony to nie oznacza, że mam zapomnieć o sobie. Dziś mężowi powiedziałam, jak córka siedziała w bujaku i on non stop nad nią skakał, że ja tak nie robię i robić nie będę. Niech pojęczy, krzywda jej się nie dzieje. Dopóki nie wyje, to ja ten czas też muszę przeznaczyć na ogarnięcie domu, czy umycie się. Daje mi to też czas na oswojenie się z tym jękiem, że on był i jest, i pewnie będzie. Że o ile w pracy zawsze byłam kilka kroków przed, o tyle tutaj nie wiem, o co chodzi mojemu dziecku, jest to normalne i nie jestem przez to złą matką (mój mąż mi to powtarzał przy 1 córce, teraz mu też się to zdarza, kilka spotkań z psychologiem i wiele miesięcy pracy kosztowało mnie wypracowanie sobie mojej wartości jako matki). Na głos mówię: jestem najlepszą matką dla swojej córki, robię wszystko, co w danej chwili mogę, ale ni ch*** nie wiem, czasami o co jej chodzi. I to jest ok. Mówię to, czasem do lustra (tak radził psycholog) i może już okrzepłam po tym pierwszym szoku, jakie mam dziecko (normalne, zdrowe, ale wymagające). No i codziennie jednak powtarzam do siebie jak mantrę, że jest zdrowa, wku*** mnie jeszcze bardziej niż starsza, ale jest zdrowa.
Historie innych i opisy tego co przechodzą, pokazują mi tylko jak jestem po ludzku słaba.
Marudź, ile wlezie, to bardzo bardzo pomaga.
Ja nie popukam się w czoło, tylko przybiję Tobie wirtualną piąteczkę.

@Luiska:) @Paulaa1987 a jak wygląda zaangażowanie Waszych chłopów przy takich wymagających dzieciach?
 
reklama
Luiska narzekaj, narzekaj! Mi jest o wiele łatwiej jak czytam was, ze nie jestem sama z takim hardcorem. Mój maz pracuje z domu wiec jest ze mną 24h/dobe i bardzo dużo pomaga. Ale wiecie ja u są mężczyźni - najpierw ich potrzeby a potem reszta. Nie tak ja my - nie zjemy, nie wymyje u się, bo dziecko ... mój maz robi zakupy, gotuje, pracuje, mała bierze zawsze od 5 rano tak do 8-9, aż zacznie prace, żebym mogła się zdrzemnąć. W ciągu dnia tez się nią zajmuje trochę, i od 16-19 tez ja bierze, to mam czas ogarnac pranie, posprzątać czy wyjść do sklepu się odmozdzyc. Wiadomo ze nie zawsze ten plan się sprawdza, bo musi coś popołudniu załatwić, albo dluzej popracować, ale sama wizja tego, ze po 16 masz 2-3 godziny na coś innego niż dziecko tez mi pomaga przetrwać dzień.
 
Do góry