Dzień dobry,
pod koniec zeszłego roku podjęliśmy z narzeczonym decyzję o tym, że czas na dziecko, w grudniu rozregulował mi się cykl i trwał 56 dni - do tej pory były regularne. Po wizycie u gina i badaniu hormonów skierowanie do endo, wyniki TSH 6,01 i anty tpo 204 (norma <34), kilka tygodni później kolejne i TSH 0,25, prolaktyna 893 (norma 102-496) i a-tpo 245. Z ostatnimi wynikami konsultacja z endo telefonicznie i e-recepta na progesteron bezins, selen i castagnus. Cykle nadal nieregularne, w 37dc test negatywny, jednak coś mnie tknęło i sześć dni później (43dc) postanowiłam zrobić kolejny test zanim zacznę brać leki i ku mojemu wielkiemu zdziwieniu pojawiła się bardzo blada druga kreska. Od razu zrobiłam badanie z krwi i wyszła beta hcg na poziomie 8,5, czyli 3-4tydz. ciąży. Jako, że cykl trwał już 7 tygodni wydawało mi się to bardzo mało, zapisałam się na wizytę u lekarza z myślą, że może owulacja się przesunęła i ciąża jest młodsza i teraz trzeba sprawdzić czy beta prawidłowo przyrasta.
Niestety w dniu wizyty, tj 45dc od rana wystąpiło u mnie silne krwawienie, lekarka tylko potwierdziła to co czułam, straciłam tę ciążę w 7tyg+3. Pierwsze dwa dni były koszmarem, to była moja pierwsza ciąża i pierwsze poronienie, nie umiałam się pozbierać, płakałam dwa dni. Ginekolog powiedziała, że nie położy mnie w szpitalu, bo w obecnej sytuacji pandemii jeśli się tam położę, to długo nie wyjdę i jeśli krwawienie nie ustąpi po 10 dniach to wtedy będziemy myśleć o czyszczeniu.
Dzisiaj jest już lepiej, staram się objąć rozumem to co się ze mną stało, myślę, że przy takich poziomach hormonów z tą ciążą mogło stać się wszystko, jednak w głębi jestem zrozpaczona i, mimo że oczywiście będę kontynuować leczenie, to nie wiem kiedy teraz podejmę decyzję, że staram się dalej... Ginekolog była bardzo pomocna w tamtej chwili, powiedziała, że "zajdziemy" w czerwcu i w marcu będę tulić maluszka, ale sama myśl, że miałabym przechodzić jeszcze raz przez to samo sprawia, że mnie mdli... póki co próbuję dojść do siebie fizycznie, jeszcze krwawię, mam skurcze i bóle głowy. od nowego cyklu będę oczywiście brać leki przepisane przez endokrynolog, bardzo chciałabym zajść w ciążę (mam 30 lat i stałego partnera od 10 lat), to moje największe marzenie, ale paraliżuje mnie sama myśl o tym co się wydarzyło.
Przepraszam, że tak się rozpisałam, ale nie mam z kim o tym porozmawiać, w rodzinie nie chcę, żeby ktoś wiedział i patrzył na mnie z litością, natomiast partner nie jest szczególnie wspierający, pewnie trochę nie wie jak się zachować i zachowuje się jakby nic się nie stało, a może nawet nie odczuł straty? w końcu we wtorek dowiedzieliśmy się, że chyba jestem w ciąży (mieliśmy potwierdzać lub wykluczać czwartkowym usg), a w czwartek rano było już po wszystkim... Jest mi z tym bardzo ciężko.