Święta, święta.....
Dzień nam minął nie wiem kiedy. Zebranie się z niemowlakiem z domu zajęło nam trochę czasu. Najpierw wizyta u rodziny partnera, potem u mojej. Tak po kilkanascie minut. A cała wyprawa: ubieranie, rozbieranie, karmienie, przebieranie, ubieranie i dojazdy (a w tym samym mieście) zajęło nam z 4godziny.... Ale każdy kto chciał ma zdjęcie z Tosią, mamy też zdjęcie z Mikołajem
Tosia zgarnela większość prezentów
jak wróciliśmy do domu, szykowanie wigilii w biegu i na wariata... Bo oczywiście Tosia nie chciała współpracować, karmienie, przewijanie, ściąganie mleka...
W końcu zasiedliśmy do wigilii i nastała chwila magicznej ciszy... Ja się wzruszyłam, pies znowu nie wiedział co się dzieje..... A obok nas leżała Pierwsza Gwiazdeczka - wystrojona w bordową sukieneczkę, białe rajstopki, złote buciki i z mlekiem na brodzie
Leżała grzecznie i pochrapywała. Spełniła moje marzenie. Po prostu z nami została.
Sekunda zadumy, łezka w oku i do stołu. W całym tym dniu, szykowania od rana, jeżdżenia po rodzinie, dopiero mieliśmy chwilę dla siebie. Dla swojej rodziny. Nawet pies dostał specjały na kolacje i fory, mogła siedzieć przy stole
Tosia była wyrozumiała, spała godzinę i mogliśmy zjeść w spokoju
Jest jedna kwestia, która tak mi siedzi w głowie, w nocy o tym myślałam. Muszę to z siebie wyrzucić.
Była wczoraj taka sytuacja. Byliśmy u teściowej, spodziewała się jeszcze 4 gości z rodziny. Powiedzmy wujek, ciocia, córka z narzeczonym.
My chcąc uniknąć za dużej ilości ludzi przyjechaliśmy wcześniej, i zaczęliśmy się zbierać jak oni przyjechali. Nie widzieli wcześniej Tosi, ale jakiś tam kontakt z nimi ciągły jest. Bałam się, że zaczną się witać, nie daj Boże całować Małą po rączkach, jak to często ludzie mają w zwyczaju. Uboeralam już Tosie w kombinezon, wszyscy zaczęli się witać. I przechodzic obok, jakby nas nie było.... Ze mną się wita ciotka, i leci dalej... I kuzynka tak samo. Miałam już na końcu języka "to jest Tosia", ale nie zdążyłam, bo już były metr dalej... Dziwnie się poczułam, bo nie da się nie zauważyć niemowlaka leżącego na kanapie, który poplakuje.... Dobra, poszliśmy bliżej drzwi, już prawie w kurtkach i ktoś rzucił hasłem, że jeszcze opłatek, póki jesteśmy. Wujek, ciotka życzenia w stylu : no to wszystkiego najlepszego no i ten no żeby się tam wam ułożyło - i takie dziwne spojrzenie kątem oka na Tosie w foteliku, albo kiwniecie głową w jej stronę.....
Ciężko opisać ten obraz. Wujkowie nie są ludźmi starej daty, a kuzynka młoda. Były tam inne dzieci, do nich lecieli pierwsze co.
Później cały czas o tym myślałam. Tak mi przykro jest. Poczułam się, jakby Tosia była jakaś trędowata albo miała dwie głowy.
Pierwszy raz się z tym spotkałam. Jak weszliśmy do mojej rodziny, to pielgrzymki były do pokoiku, w którym się skryliśmy na karmienie, żeby zobaczyć Tosie. Zachwyt nad sukienką, rączka czy ziewnięciem. Tak mega miło.
Powiedziałam później partnerowi, że zauważyłam taką reakcje wujkow... Obruszyl się strasznie, rzucił "też bym nie wiedział jak się zachować". Koniec z nim tematu.
A we mnie to siedzi.
Przecież Tosia żyje, wygląda normalnie, ma głowę, dwie nogi i ręce. Pije mleko, robi w pampersy. Czym się różni od zwyklego niemowlaka? Skąd taka reakcja? Ma chore serce. Czy to jest coś niezwykłego? Na pewno widzieli ją na zdjęciach, więc nie musieli być ostrożni, że może dziecko z chorobą genetyczną ma 4 oczy. Jestem o to zła. Udawanie, że kogoś nie widać, jest okrutne.
Myślałam o tym i nie wydaje mi się, że to wyolbrzymiam. Musi minąć chwilą czasu, żeby mi to przeszło. W końcu to oleje, bo to ich problem.
Ale mam takie poczucie niesprawiedliwości.
Kojarzy mi się to z taką sytuacją, jak np. Widzicie na ulicy kogoś z widoczną chorobą i udajecie, że nie patrzycie - "nie będę się gapic bo nie wypada".
Nie potrafię jakoś tego lepiej porównać.
Nie oczekiwałam, że będą skakać nad Małą, ale skoro niemowlak jest pierwszy raz w gronie rodziny, to zwykle chce się zobaczyć, zapytać jak się ma, czy cokolwiek. A przejście obok, jakby jej nie było, było po prostu chamskie. Na szczęście nie muszę z nimi się widywać