Mam strasznego doła, nawet nie mam się komu wyglądać. Tak mnie dopadło, leżę i płacze, wtulam się w pizame Tosi.
Mam tyle myśli, nawet nie wiem co napisać.
Przychodzi czasami taka chwila, gdzie świadomość Jej śmierci uderza mnie z wielką siłą.
Nie mogę 24 na dobę udawać że jest wszystko pięknie. Ze zyje każdym dniem i chwilą. To jest cholernie ciężkie.
Zamykam oczy i mam takie straszne uczucie, że Tosi nie będzie. Nadejdzie taki dzień kiedy ona zaśnie, może w moich ramionach? I po prostu Jej nie będzie. Jak mam się z tym zmierzyć?
W myślach jets to tak przerażające, a co będzie jak to się stanie.
Wiem, że jest silna, niezwykła, wyjątkowa. Wiem też, jestem świadoma, że nie mam wpływu na to wszystko. Nie bez powodu genetyk czy lekarze mówią jaka jest konsekwencja tej wady genetycznej.
Nie mogę sobie Z tym poradzić. Nie wiem dlaczego ostatnio więcej o tym myślę. Boże to uczucie strachu bólu rozrywa mnie od środka.
Ciągle mam wyrzuty sumienia. Ze robie za mało dla Tosi. Żal mi ją męczyć ćwiczeniami vojty i tego nie robię, choć powinnam.... Za mało sama z nią cwicze. Nie radzę sobie z karmieniem. Ciągle strasznie się pręży w mostek. Nie umiem nic zrobić. Czasami zostawiam ją samą na chwilę żeby zrobic sobie kawę albo wyjąć coś na obiad. A potem mam wyrzuty sumienia. Siedzę z telefonem zamiast poświęcić jej pełną uwagę. Czuję się okropnie. Czasami braalk mi cierpliwości, kiedy jej nie rozumiem. Nie wiem czemu płacze. Nie chcę jeść, wygina się... Nie wiem co robię źle.
Tego jest taki natłok, że czasami brak mi sił.
Wszędzie widzę zdrowe dzieci, uśmiechnięte, biegające. Mam taki ogromny żal do życia.
Tu nie chodzi o to żeby wierzyć, mieć nadzieję. Bo tym jej życia nie przedłuże, zdrowia nie naprawie....
Po prostu jest mi tak źle,tak ciężko samej w tym wszystkim. Staram się, ale jestem tylko słabym człowiekiem.