W dniu 04.12.2009r. udałam się do Samodzielnego Publicznego Centralnego Szpitala Klinicznego Śląskiego Uniwersytetu Medycznego w Katowicach w celu ustalenia daty przeprowadzenia operacji cesarskiego cięcia. Ta operacja była konieczna, ponieważ płód posiadał wadę w postaci wytrzewienia jelit. Naturalny poród nie wchodził w grę, jeżeli dziecko miało urodzić się żywe. Lekarz wyznaczył termin operacji dopiero na dzień 04.01.2010r., co budziło moje wątpliwości po wcześniejszych konsultacjach z prof. Bohosiewiczem - chirurgiem dziecięcym, który sugerował by operacja cesarskiego cięcia odbyła się w około 36 tygodniu ciąży, ze względu na lepszy stan jelit dziecka. Zapytałam wtedy lekarza ustalającego termin operacji, dlaczego wyznacza tak odległy termin? Ten odparł mi, że to on jest lekarzem, a nie ja! W związku z powyższym udałam się do swojego lekarza prowadzącego, który jest jednocześnie ordynatorem w szpitalu w Mikołowie
z zapytaniem czy przeprowadzi operację cesarskiego cięcia wcześniej niż ustalił to lekarz
w szpitalu w Katowicach. Niestety lekarza nie zastałam. Po weekendzie zaniepokojenie moje wciąż rosło i ponownie udałam się do szpitala w Mikołowie, gdzie usłyszałam odpowiedź od mojego lekarza prowadzącego, że nie ma potrzeby wykonywania operacji cesarskiego cięcia wcześniej, skoro lekarz ze szpitala w Katowicach wyznaczył termin operacji na dzień 04.01.2010r.
Niestety termin wyznaczony przez lekarza w Katowicach okazał się terminem zbyt odległym, gdyż w dniu 02.01.2010r. o godzinie 2:48 byłam zmuszona wezwać karetkę pogotowia ratunkowego, ponieważ rozpoczęła się akcja porodowa. Ze względu na fakt,
iż płód posiadał wadę w postaci wytrzewienia jelit poinformowaliśmy dyspozytorkę pogotowia, aby karetka przetransportowała mnie bezpośrednio do Samodzielnego Publicznego Centralnego Szpitala Klinicznego Śląskiego Uniwersytetu Medycznego w Katowicach, gdzie powinna zostać przeprowadzona operacja cesarskiego cięcia, której szczegóły były omawiane ze mną od wielu tygodni. Niestety dyspozytorka odmówiła transportu bezpośrednio do Katowic tłumacząc się procedurami, które na to nie zezwalają. W związku z powyższym zostałam przetransportowana do Wojewódzkiego Szpitala Specjalistycznego Nr 1 w Tychach na izbę przyjęć. Tam mnie zbadano, skurcze, co 10 min, rozwarcie na 2 cm. Niestety mijały kolejne minuty, a pracownicy szpitala kłócili się między sobą w rozmowach telefonicznych. Odmówiono mi transportu karetką z Tychów do Katowic tłumacząc się tym, że musi zostać wezwana karetka z Wojewódzkiego Pogotowia Ratunkowego w Katowicach. Okazało się, że pracownicy szpitala nie dysponują numerem telefonu do tegoż pogotowia. Po upływie kolejnych cennych minut udało się uzyskać potrzebny numer telefonu i wezwać karetkę. Uzgodniono również telefoniczne ze szpitalem w Katowicach, że zostanę do nich przetransportowana karetką. Szpital w Katowicach wyraził zgodę na przyjęcie mnie oraz potwierdził, że oczekuje na moje przybycie.
Niestety to, co pięknie wyglądało w teorii - w praktyce okazało się zupełnie czymś odmiennym. Po przybyciu do szpitala w Katowicach okazało się, że nikt z pracowników szpitala nie oczekiwał naszego przybycia. Wejście do szpitala na Położniczą Izbę Przyjęć było zamknięte, czego skutkiem był brak możliwości dostania się na teren szpitala. Pracownik pogotowia wyraźnie się tą sytuacją zdenerwował. Podjechaliśmy karetką na Ogólną Izbę Przyjęć, udaliśmy się korytarzami w głąb szpitala. Niestety okazało się, że nikt nie czekał specjalnie na nasze przybycie, co poważnie zirytowało pracowników pogotowia. Kolejne cenne minuty mijały, co zmniejszało szanse
na urodzenie żywego dziecka. Ja zaczęłam się przebierać na korytarzu. Wśród naszego rozgoryczenia i irytacji pracowników pogotowia pojawiła się zza drzwi pewna zaspana kobieta, która okazała się pracownikiem szpitala. Wszystko to działo się na izbie położniczej. Pracownik pogotowia postanowił wtedy odszukać drugiego pracownika pogotowia, który również szukał otwartych drzwi szpitalnych w innym skrzydle szpitala. W tym czasie kobieta-położna, w związku z moim przybyciem do szpitala, uruchomiła komputer i rozpoczęła procedurę wypełniania dokumentacji. Następnie wezwała telefonicznie lekarza ginekologa. Wezwana pani lekarz ginekolog
po przybyciu na miejsce dokonała badań i stwierdziła rozwarcie na 2 cm, lecz skurcze miałam, co 5-6 minut. Następnie ona również usiadła przy komputerze i rozpoczęła procedurę wypełniania dokumentacji. Podsunięto mi w tym czasie szereg dokumentacji do podpisania. Zwymiotowałam, co oznaczało, że zbliżają się bóle parte. Przypomnieć tutaj należy, że aby dziecko urodziło się żywe, nie może dojść do naturalnego porodu, lecz lekarze muszą dokonać operacji cesarskiego cięcia. Pani ginekolog zaprowadziła mnie na trzecie piętro do pracowni USG oddziału ginekologii. Badanie USG wykazało, że jest prawidłowa akcja serca dziecka. Patrząc na monitor USG była wtedy godzina 5:08. Następnie udałyśmy się na porodówkę, gdzie zaskoczyła mnie kolejna biurokracja w postaci podawania przeróżnych danych. W tym czasie zaczęli przybywać na miejsce lekarze specjaliści, którzy będą dokonywać cesarskiego cięcia. Kolejna położna zbadała mnie
i powiedziała, że jest rozwarcie na 6 cm, a następnie zgłosiła ten fakt pani ginekolog.
Pani pediatra neonatolog pretensjonalnym tonem zadała mi pytanie czy wiem o tym, że płód posiada wadę wytrzewienia jelit, na co odpowiedziałam twierdząco, gdyż byłam od wielu tygodniu pod okiem specjalistów. Następnie zaatakowano mnie pytaniem, dlaczego tak późno zjawiłam się w szpitalu i pouczono mnie, że dzieci z taką wadą powinny rodzić się wcześniej. Odparłam zarzuty lekarzy, gdyż dnia 04.12.2009r. byłam na tutejszej położniczej izbie przyjęć w celu ustalenia terminu dokonania operacji cesarskiego cięcia. Pani lekarz zapytała mnie
o nazwisko lekarza, który wyznaczył tak późny termin operacji cesarskiego cięcia. Następnie pani ginekolog, po zbadaniu mnie stwierdziła, że rozwarcie ma już 8 cm. W tym samym czasie przeprowadzałam rozmowę z lekarzem anestezjologiem, który będzie mnie znieczulał zewnątrzoponowo. Pojawiły się silne bóle parte i natychmiast przewieziono mnie na wózku na stół operacyjny, gdzie podano znieczulenie zewnątrzoponowe. Podczas znieczulania pojawił się skurcz i lekarz zaprzestał wykonywania czynności. Następnie po ustąpieniu skurczu poczułam ostatnie silne ruchy dziecka, a następnie lekarz wkuł się igłą ponownie
i znieczulił mnie. W tym momencie przystąpiono do operacji cesarskiego cięcia. Usłyszałam godzinę 6:31. Lekarze ginekolodzy przekazali dziecko innym lekarzom
i spoczęli na swojej dalszej pracy. Powiedziano mi, że karetka z Zabrza już czeka, która miała zabrać dziecko na operację. Chciałam zobaczyć syna zanim wyjedzie ze szpitala karetką i poprosiłam kogoś z zespołu lekarzy o pokazanie mi dziecka zanim wyjedzie. Jedna z osób udała się do lekarzy pediatrów, poczym wróciła twierdząc,
że dziecko jest myte. Po krótkim czasie ponownie poprosiłam o spełnienie mego życzenia
i ta osoba ponownie udała się do pediatrów, a gdy wróciła oświadczyła, że dziecko jest
już transportowane do Zabrza. Po dwóch minutach wszedł lekarz, który oznajmił, że dziecko nie żyje. Zaczęłam ciężko płakać, poczym zapodano mi środki, których nazwy nie znam.
Po zakończeniu operacji cesarskiego cięcia przewieziono mnie obok na salę i leżąc samotnie zaczęłam powiadamiać telefonicznie ojca dziecka oraz całą rodzinę. Pani położna zaznaczyła, że jeśli ktoś z bliskich mi osób chce zobaczyć dziecko to do dwóch godzin znajduje się ono na oddziale, a potem zostanie przeniesione do prosektorium. Następnie rodzina zjawiła się i pewna pani położna zaprosiła rodzinę do sali gdzie leżałam, i pokazała martwego noworodka. W tym momencie pojawiły się pytania czy dziecko żyło, dlaczego zmarło,
czy zostało ochrzczone itp. Odparła, że wydobyli je martwe, bez chrztu, ponieważ martwych się nie chrzci. Pozwoliła nam potrzymać dziecko, pocałować, pogłaskać oraz fotografować nagie. Po tych odwiedzinach nikt z pracowników szpitala do nas już nie przyszedł. Żaden lekarz. Przewieziono mnie na oddział ginekologii do specjalnego pokoju i od tamtej pory zastała cisza.
CIĄG DALSZY W NASTĘPNYM POŚCIE....
z zapytaniem czy przeprowadzi operację cesarskiego cięcia wcześniej niż ustalił to lekarz
w szpitalu w Katowicach. Niestety lekarza nie zastałam. Po weekendzie zaniepokojenie moje wciąż rosło i ponownie udałam się do szpitala w Mikołowie, gdzie usłyszałam odpowiedź od mojego lekarza prowadzącego, że nie ma potrzeby wykonywania operacji cesarskiego cięcia wcześniej, skoro lekarz ze szpitala w Katowicach wyznaczył termin operacji na dzień 04.01.2010r.
Niestety termin wyznaczony przez lekarza w Katowicach okazał się terminem zbyt odległym, gdyż w dniu 02.01.2010r. o godzinie 2:48 byłam zmuszona wezwać karetkę pogotowia ratunkowego, ponieważ rozpoczęła się akcja porodowa. Ze względu na fakt,
iż płód posiadał wadę w postaci wytrzewienia jelit poinformowaliśmy dyspozytorkę pogotowia, aby karetka przetransportowała mnie bezpośrednio do Samodzielnego Publicznego Centralnego Szpitala Klinicznego Śląskiego Uniwersytetu Medycznego w Katowicach, gdzie powinna zostać przeprowadzona operacja cesarskiego cięcia, której szczegóły były omawiane ze mną od wielu tygodni. Niestety dyspozytorka odmówiła transportu bezpośrednio do Katowic tłumacząc się procedurami, które na to nie zezwalają. W związku z powyższym zostałam przetransportowana do Wojewódzkiego Szpitala Specjalistycznego Nr 1 w Tychach na izbę przyjęć. Tam mnie zbadano, skurcze, co 10 min, rozwarcie na 2 cm. Niestety mijały kolejne minuty, a pracownicy szpitala kłócili się między sobą w rozmowach telefonicznych. Odmówiono mi transportu karetką z Tychów do Katowic tłumacząc się tym, że musi zostać wezwana karetka z Wojewódzkiego Pogotowia Ratunkowego w Katowicach. Okazało się, że pracownicy szpitala nie dysponują numerem telefonu do tegoż pogotowia. Po upływie kolejnych cennych minut udało się uzyskać potrzebny numer telefonu i wezwać karetkę. Uzgodniono również telefoniczne ze szpitalem w Katowicach, że zostanę do nich przetransportowana karetką. Szpital w Katowicach wyraził zgodę na przyjęcie mnie oraz potwierdził, że oczekuje na moje przybycie.
Niestety to, co pięknie wyglądało w teorii - w praktyce okazało się zupełnie czymś odmiennym. Po przybyciu do szpitala w Katowicach okazało się, że nikt z pracowników szpitala nie oczekiwał naszego przybycia. Wejście do szpitala na Położniczą Izbę Przyjęć było zamknięte, czego skutkiem był brak możliwości dostania się na teren szpitala. Pracownik pogotowia wyraźnie się tą sytuacją zdenerwował. Podjechaliśmy karetką na Ogólną Izbę Przyjęć, udaliśmy się korytarzami w głąb szpitala. Niestety okazało się, że nikt nie czekał specjalnie na nasze przybycie, co poważnie zirytowało pracowników pogotowia. Kolejne cenne minuty mijały, co zmniejszało szanse
na urodzenie żywego dziecka. Ja zaczęłam się przebierać na korytarzu. Wśród naszego rozgoryczenia i irytacji pracowników pogotowia pojawiła się zza drzwi pewna zaspana kobieta, która okazała się pracownikiem szpitala. Wszystko to działo się na izbie położniczej. Pracownik pogotowia postanowił wtedy odszukać drugiego pracownika pogotowia, który również szukał otwartych drzwi szpitalnych w innym skrzydle szpitala. W tym czasie kobieta-położna, w związku z moim przybyciem do szpitala, uruchomiła komputer i rozpoczęła procedurę wypełniania dokumentacji. Następnie wezwała telefonicznie lekarza ginekologa. Wezwana pani lekarz ginekolog
po przybyciu na miejsce dokonała badań i stwierdziła rozwarcie na 2 cm, lecz skurcze miałam, co 5-6 minut. Następnie ona również usiadła przy komputerze i rozpoczęła procedurę wypełniania dokumentacji. Podsunięto mi w tym czasie szereg dokumentacji do podpisania. Zwymiotowałam, co oznaczało, że zbliżają się bóle parte. Przypomnieć tutaj należy, że aby dziecko urodziło się żywe, nie może dojść do naturalnego porodu, lecz lekarze muszą dokonać operacji cesarskiego cięcia. Pani ginekolog zaprowadziła mnie na trzecie piętro do pracowni USG oddziału ginekologii. Badanie USG wykazało, że jest prawidłowa akcja serca dziecka. Patrząc na monitor USG była wtedy godzina 5:08. Następnie udałyśmy się na porodówkę, gdzie zaskoczyła mnie kolejna biurokracja w postaci podawania przeróżnych danych. W tym czasie zaczęli przybywać na miejsce lekarze specjaliści, którzy będą dokonywać cesarskiego cięcia. Kolejna położna zbadała mnie
i powiedziała, że jest rozwarcie na 6 cm, a następnie zgłosiła ten fakt pani ginekolog.
Pani pediatra neonatolog pretensjonalnym tonem zadała mi pytanie czy wiem o tym, że płód posiada wadę wytrzewienia jelit, na co odpowiedziałam twierdząco, gdyż byłam od wielu tygodniu pod okiem specjalistów. Następnie zaatakowano mnie pytaniem, dlaczego tak późno zjawiłam się w szpitalu i pouczono mnie, że dzieci z taką wadą powinny rodzić się wcześniej. Odparłam zarzuty lekarzy, gdyż dnia 04.12.2009r. byłam na tutejszej położniczej izbie przyjęć w celu ustalenia terminu dokonania operacji cesarskiego cięcia. Pani lekarz zapytała mnie
o nazwisko lekarza, który wyznaczył tak późny termin operacji cesarskiego cięcia. Następnie pani ginekolog, po zbadaniu mnie stwierdziła, że rozwarcie ma już 8 cm. W tym samym czasie przeprowadzałam rozmowę z lekarzem anestezjologiem, który będzie mnie znieczulał zewnątrzoponowo. Pojawiły się silne bóle parte i natychmiast przewieziono mnie na wózku na stół operacyjny, gdzie podano znieczulenie zewnątrzoponowe. Podczas znieczulania pojawił się skurcz i lekarz zaprzestał wykonywania czynności. Następnie po ustąpieniu skurczu poczułam ostatnie silne ruchy dziecka, a następnie lekarz wkuł się igłą ponownie
i znieczulił mnie. W tym momencie przystąpiono do operacji cesarskiego cięcia. Usłyszałam godzinę 6:31. Lekarze ginekolodzy przekazali dziecko innym lekarzom
i spoczęli na swojej dalszej pracy. Powiedziano mi, że karetka z Zabrza już czeka, która miała zabrać dziecko na operację. Chciałam zobaczyć syna zanim wyjedzie ze szpitala karetką i poprosiłam kogoś z zespołu lekarzy o pokazanie mi dziecka zanim wyjedzie. Jedna z osób udała się do lekarzy pediatrów, poczym wróciła twierdząc,
że dziecko jest myte. Po krótkim czasie ponownie poprosiłam o spełnienie mego życzenia
i ta osoba ponownie udała się do pediatrów, a gdy wróciła oświadczyła, że dziecko jest
już transportowane do Zabrza. Po dwóch minutach wszedł lekarz, który oznajmił, że dziecko nie żyje. Zaczęłam ciężko płakać, poczym zapodano mi środki, których nazwy nie znam.
Po zakończeniu operacji cesarskiego cięcia przewieziono mnie obok na salę i leżąc samotnie zaczęłam powiadamiać telefonicznie ojca dziecka oraz całą rodzinę. Pani położna zaznaczyła, że jeśli ktoś z bliskich mi osób chce zobaczyć dziecko to do dwóch godzin znajduje się ono na oddziale, a potem zostanie przeniesione do prosektorium. Następnie rodzina zjawiła się i pewna pani położna zaprosiła rodzinę do sali gdzie leżałam, i pokazała martwego noworodka. W tym momencie pojawiły się pytania czy dziecko żyło, dlaczego zmarło,
czy zostało ochrzczone itp. Odparła, że wydobyli je martwe, bez chrztu, ponieważ martwych się nie chrzci. Pozwoliła nam potrzymać dziecko, pocałować, pogłaskać oraz fotografować nagie. Po tych odwiedzinach nikt z pracowników szpitala do nas już nie przyszedł. Żaden lekarz. Przewieziono mnie na oddział ginekologii do specjalnego pokoju i od tamtej pory zastała cisza.
CIĄG DALSZY W NASTĘPNYM POŚCIE....