Dla mnie szpital to największa trauma, zarówno jak leżałam w 24 tygodniu ze skurczami jak i trafiłam w nocy z dwumiesięcznym duszącym się dzieckiem. Z tego to drugie było tysiąc razy gorsze, bo wiadomo byłam spanikowana, przywiozła nas karetka, rozebrały małego do badania, płakał jak nie wiem, stałam tam i tylko słuchałam, jaki histeryk, co się drzesz itp. Później położyli nas na sale, chciałam go uspokoić i dałam pierś, w między czasie pełna Pielucha, przyszła zaczęła się drzeć na mnie, ze dziecko odparze, ze najpierw się przebiera potem karmi, nie dała dojść do słowa. Później zaczynam go przebierać, chciałam wytrzeć sobie ręce i wycisnęłam małe chusteczki nawilżane, a ta znowu przylazla i zaczęła się drzeć, ze mokre chusteczki używa się tylko poza domem (!), a tak to woda. Oczyścicie ja cała spanikowana. Przez cała noc siedziałam i patrzyłam na dziecko, bo to była sobota, wiec nie robili. W niedziele wszystko mu przeszło, przyszła babka i mówi, ze mój syn to jest gruby, za dużo przybrał i ze go przekarmiam (urodził się z waga 2860, a wtedy ważył niecałe 4 kg), kazały mi go nie karmić, ważyć przed jedzeniem i po. Zabraniały drzemać przy piersi. Ostatecznie wypisałam go sama w poniedziałek, finalnie okazało się, ze syn ma refluks, stad przyduszanie, bo tak mu mleko podchodziło, ale ludzie, pierwsze dziecko, nie wiesz co masz robić, nie ogarniasz jeszcze wszystkiego.
A drugie to "wspaniała" położna przychodząca po porodzie, kazała karmić co trzy godziny, bo on robi sobie ze mnie smoczek i nie powinien wisieć na piersi, może mm dać, bo się nie najada. W szpitalu tak samo po porodzie, wciskanie na sile mm, mimo, ze dziecko jadło piers i spało spokojnie. Ostatecznie karmiłam 1,5 roku na żądanie, dziecko nie zostało zagłodzone ani nie jest "grubasem".