Cześć Kobitki. wpadłam na chwilkę, dziś dzień leżenia.. miałam koszmarną noc. Nie spodziewałam się tego.
od 18-tej miałam skurcze co 12 minut. trwało to do 22. Wykąpałam się i po kąpieli skurcze co 5 minut. Czekałam do 24.30, nie przechodziły, więc spakowałam wszystko, wygoniłam M z łóżka i pojechaliśmy. Skurcze nie były okropnie mocne (dało się wysiedzieć) więc pojechaliśmy do szpitala, który ma patologię ciąży-w tym nie chciałam rodzić, ale jest bliżej o prawie 10 km. na miejscu musieliśmy czekać ponad pół godziny w poczekalni, pan dzwonił po położną dwa razy. Za drugim razem przyszła po 10 minutach zgarbiona, oczy zmrużone-widać że spała. Burknęła tylko, że mam wziąć rzeczy na przebranie i wejść z nią do IP. Torbę miałam jeszcze w samochodzie, więc mąż poleciał a ja na wywiad. Wypełniła wszystkie dokumenty(ledwo znajdywała klawisze na klawiaturze), ja się przebrałam i do badania... i tu się zaczęło. Jak mi wepchnęła paluchy myślałam, że mi oczami wyjdą. Jednocześnie zaczęła naciskać na brzuch, i grzebała.. naciskała i grzebała. w końcu wydukała "gdzie ta szyjka?" o zgrozo. poczekała na skurcz i znów wepchnęła paluchy tym razem łokciem naciskając na dno macicy i mocno popchnęła małą w dół. (Ja się teraz modlę, żeby tej kruszynce nic nie było, cały brzuch mnie boli nie mówiąc o kroczu więc i ona musi coś czuć, chyba że mnie uspokoicie, że jest na tyle chroniona że takie sadystki nic jej nie zrobią). Okazało się, że rozwarcie się nie robi... regularne skurcze co 5 min i nic?? no cóż. Na patologię i pod ktg. tam następna niezadowolona pani podłącza sprzęt i zostawia mnie pod otwartym oknem (przeciąg był jak jasna cho....) Skurcze nadal są, zapisują się w granicach 50, więc nadal mam nadzieję. ale po pół godz zaczęły słabnąć, choć ja je czułam tak samo. skończyło się badanie, ja od leżenia na plecach myślałam, że mi dodatkowo krzyż pęknie. Myślicie, że pomogła mi wstać?? niee.. rzuciła tylko "ściągamy majtki i do badania". myślałam, że ona mnie będzie badać, więc posłusznie usiadłam na samolocie, ale coś mi nie grało, bo ona sobie usiadła koło biurka, podparła głowę na ręce i siedzi... to nie mogła mi powiedzieć, że jeszcze nie muszę włazić na ten fotel bo lekarza nie ma??? usiadłam sobie i czekam. przyszedł w końcu i to był chyba najmilszy akcent tej nocy. jedyny życzliwy człowiek i delikatny zresztą. zbadał i stwierdził, że gotowość skurczowa co prawda jest ale szyjka nie reaguje, więc albo się kładę na oddział albo jadę do domu na własne żądanie. wypisałam się oczywiście i na koniec pobłądziłam trochę sama po korytarzach, żeby znaleźć męża na dole w poczekalni. to co się wyprawia w tym szpitalu, to skandal. I wszyscy powinni wiedzieć, że tak się traktuje pacjentki w Ustce! żebym chociaż się darła, stękała.. ale ja z uśmiechem jadę do porodu i spotyka mnie coś takiego?? oby dziecku nic nie było, ja ten dzisiejszy ból przeżyje. płakać mi się tylko chce że był to fałszywy alarm i że naraziłam dziecko na takie niebezpieczeństwo. Banda sadystów nic więcej. to zwierzęta rodzą w lepszych warunkach!!!!
od 18-tej miałam skurcze co 12 minut. trwało to do 22. Wykąpałam się i po kąpieli skurcze co 5 minut. Czekałam do 24.30, nie przechodziły, więc spakowałam wszystko, wygoniłam M z łóżka i pojechaliśmy. Skurcze nie były okropnie mocne (dało się wysiedzieć) więc pojechaliśmy do szpitala, który ma patologię ciąży-w tym nie chciałam rodzić, ale jest bliżej o prawie 10 km. na miejscu musieliśmy czekać ponad pół godziny w poczekalni, pan dzwonił po położną dwa razy. Za drugim razem przyszła po 10 minutach zgarbiona, oczy zmrużone-widać że spała. Burknęła tylko, że mam wziąć rzeczy na przebranie i wejść z nią do IP. Torbę miałam jeszcze w samochodzie, więc mąż poleciał a ja na wywiad. Wypełniła wszystkie dokumenty(ledwo znajdywała klawisze na klawiaturze), ja się przebrałam i do badania... i tu się zaczęło. Jak mi wepchnęła paluchy myślałam, że mi oczami wyjdą. Jednocześnie zaczęła naciskać na brzuch, i grzebała.. naciskała i grzebała. w końcu wydukała "gdzie ta szyjka?" o zgrozo. poczekała na skurcz i znów wepchnęła paluchy tym razem łokciem naciskając na dno macicy i mocno popchnęła małą w dół. (Ja się teraz modlę, żeby tej kruszynce nic nie było, cały brzuch mnie boli nie mówiąc o kroczu więc i ona musi coś czuć, chyba że mnie uspokoicie, że jest na tyle chroniona że takie sadystki nic jej nie zrobią). Okazało się, że rozwarcie się nie robi... regularne skurcze co 5 min i nic?? no cóż. Na patologię i pod ktg. tam następna niezadowolona pani podłącza sprzęt i zostawia mnie pod otwartym oknem (przeciąg był jak jasna cho....) Skurcze nadal są, zapisują się w granicach 50, więc nadal mam nadzieję. ale po pół godz zaczęły słabnąć, choć ja je czułam tak samo. skończyło się badanie, ja od leżenia na plecach myślałam, że mi dodatkowo krzyż pęknie. Myślicie, że pomogła mi wstać?? niee.. rzuciła tylko "ściągamy majtki i do badania". myślałam, że ona mnie będzie badać, więc posłusznie usiadłam na samolocie, ale coś mi nie grało, bo ona sobie usiadła koło biurka, podparła głowę na ręce i siedzi... to nie mogła mi powiedzieć, że jeszcze nie muszę włazić na ten fotel bo lekarza nie ma??? usiadłam sobie i czekam. przyszedł w końcu i to był chyba najmilszy akcent tej nocy. jedyny życzliwy człowiek i delikatny zresztą. zbadał i stwierdził, że gotowość skurczowa co prawda jest ale szyjka nie reaguje, więc albo się kładę na oddział albo jadę do domu na własne żądanie. wypisałam się oczywiście i na koniec pobłądziłam trochę sama po korytarzach, żeby znaleźć męża na dole w poczekalni. to co się wyprawia w tym szpitalu, to skandal. I wszyscy powinni wiedzieć, że tak się traktuje pacjentki w Ustce! żebym chociaż się darła, stękała.. ale ja z uśmiechem jadę do porodu i spotyka mnie coś takiego?? oby dziecku nic nie było, ja ten dzisiejszy ból przeżyje. płakać mi się tylko chce że był to fałszywy alarm i że naraziłam dziecko na takie niebezpieczeństwo. Banda sadystów nic więcej. to zwierzęta rodzą w lepszych warunkach!!!!