No dobra to teraz torche ode mnie o mnie....heheh. Mam 25 lat a w zasadzie to za niecałe dwa miesiące 26...( Jezu już... ???????????? Kurde mam jakąś fobie starcza ...coraz bliżej tej 30...
) Stan : szczęśliwa mężatka w czerwcu z 6 letnim stażem, dwoje dzieciątek. W sumie to wszystko poszło nam dość szybko heheh
Pobraliśmy sie rok po skończeniu ogólniaka przeze mnie. Z wyboru, nie konieczności.W kwietniu sie poznaliśmy, w grudniu zaręczyliśmy a za dwa lata wzięliśmy ślub konkordatowy. M jest 5 lat ode mnie starszy. Mieszkał 12 km ode mnie, pracował już w dużej firmie i dojeżdżał do pracy 30km dziennie. Był też zameldowany na mieszkaniu swojego dziadka, właśnie w Chorzowie.Dziadek w tym czasie jak sie poznaliśmy podupadł dość mocno na zdrowiu i jego córka zabrała go do siebie pod opiekę ( jest niedosłyszący i niewidomy ) . Dziadek wspólnie też z córką ( która jest chrzestną M ) wykupili owo mieszkanie, które później otrzymaliśmy w dniu ślubu oficjalnie. Nie oficjalnie to rok przed ślubem zaczęliśmy mieszkanie remontować. Może gdyby nie było mieszkania i warunków ( w tym sensie ze M pracował i zarabiał na tyle ze był w stanie nas utrzymać i opłacić moje studia ) to decyzje odkładalibyśmy ale złosiliwością losu pomogli nam jego rodzice, któzy ciągle sie wtrącali, mnie mu obrzydzali sie i robili wszystko zeby nas rozbić... ( bo marzyła im sie majętna synowa ) M sie wkurzył i robił wszystko zebyśmy jak najszybciej mogli być razem na swoim. Na tyle ile mogliśmy kazde dokładało do mieszkanka. On realizował remont, któego wymagało mieszkanie - a ja ponieważ zarabiałam grosze... co miesiąc kupowałam a to jakąś firankę, albo pościel, albo komplet garów...itd pomału, pomału. Po ślubie zaraz poszliśmy na swoje smieci i to całkiem niezłe, bo mieliśmy po kapitalnym remoncie łazienkę,kuchnie ( w tym meble na wymiar ) i jeden pokój w panelach, komplet wypoczynkowy z tv. Byliśmy z tego starsznie dumni. Reszte rzeczy kupiło sie z weselnych pieniedzy, a drugi pokój potem remontowaliśmy pomalutku z czasem. Paweł począł sie rok po ślubie - dziś sobie myślę ze trochę za szybko, bo chyba nie do końca byliśmy na to przygotowani. Bardzo tego pragnęliśmy ale rzeczywistość ( Paweł sprawiał sporo problemów przez peirwszy rok - kolka, w ogóle nie przespane noce...itd. ) trochę nas przerosła. Nastąpił mały kryzys w tym sensie ze każdy uciekał od odpowiedzialności i obowiązków związanych z Małym. JA na niego, bo byłam zmęczona. On po pracy na mnie - bo przecież pracuje. Na szczęście miałam blisko mamę, która mnie trochę odciążyła no i zostawała z Pawłem jak jechałam na wieczorowe zajęcia na uczelni. Teraz z perspektywy czasu widzę jaką już drogę przeszliśmy i jak bardzo się zmieniliśmy - z nieopierzonych gówniarzy...i jak dojrzewamy my i nasz związek. Jesteśmy już zupełnie innymi ludźmi...ale w pozytywnym tego słowa znaczeniu. Myślę i widzę też to, ze dojrzeliśmy do roli rodziców. Dużo osób mnie pyta czy nie załuję ze na studiach sie nie wyszalałam, bo juz obowiązki... odpowiadam krótko, że nie.
Po pierwsze - zawsze zadaje jedno pytanie - co by mi przyszło z tych imprez i przelotnych znajomości ? Wiem ze mam M na którego moge liczyć, któy nie pali, nie pije, kombinuje jak koń pod górę zeby zarobić grosz i wszystko przynosi do domu. Nie szlaja sie z kumplami...Najczęściej spotykamy sie z kilkoma osobami z grona moich znajomych, którzy pozakładali rodziny - ale wiadomo jak to jest - kazdy ma swoje obowiązki i życie. Może czasem brakuje, ze nie ma z kim gdzie wyjść...ale wole ten "święty spokój" niż taką szarpaninę, burze pod tytułem koedzy, puby i pomoc życzliwej przyjaciółce z dzieciństwa. Wychowując Synka skończyłam licencjat, niedawno mgr a teraz robię podyplomówkę. Wiec jak sie chce to idzie... tyle ze moim zdaniem do "tanga trzba dwojga"