Co do stresu, ja powiem tak... Straciłam jedna, długo wyczekiwana ciąże, może to dla niektórych to TYLKO nie cały rok starania, a dla mnie cała wieczność, kiedy z miesiąca na miesiąc test pokazywał jedna kreskę. Pamiętam kiedy w końcu pojawiły się dwie, nie mogłam uwierzyć własnym oczom, lekarz kazał zrobić bete z oznaczeniem również po 48h i od razu coś było nie tak, przyrost od początku był zbyt niski, na USG nic nie było widać nawet w 6 tygodniu wzwyż, beta źle przyrastala, na wizyty chodziłam raz w tygodniu żeby zobaczyć czy może zarodek (czy chociaż pecherzyk) się pojawił, miałam podejrzenie ciąży pozamacicznej, poszłam do szpitala, okazało się że pecherzyk jest w macicy ale beta przyrastala bardzo mało, chciałam wierzyć że będzie dobrze, bralam duphaston, luteinę, ale niestety jeśli zarodek się nie rozwija to nie jesteś w stanie zrobić nic i ta bezsilność była dla mnie najgorsza... później plamienie i tak to się zakończyło.... Szczerze dla mnie to było takie przeżycie że prawie miałam depresję, gdyby nie rodzina to nie wiem jak bym funkcjonowała...
Teraz to już 7+0 na 1 USG (doświadczona pierwszą nieudana ciąża) bardzo się bałam, ale jak się okazało niepotrzebnie. Na razie wszysrko jest dobrze, ale też się zastanawiam co przyniesie kolejny dzień i tylko myślę o tym żeby maleństwu nie przestało bić serduszko, stres jest ogromny, jak dla mnie - nie da się wyłączyć myślenia jeśli już przeżyło się coś takiego... chociaż staram się nie przejmować, mi pozytywnie myśleć pomagają mdłości. Wiem że może dla wielu z was może to głupie, ale ja przynajmniej czuje się spokojniejsza jak one są