wesola_mamusia
Fanka BB :)
- Dołączył(a)
- 26 Maj 2019
- Postów
- 553
Mój nie mąż ma córkę, 11lat ma( mieszka ze swoją matką) i jest zazdrosna o moją córkę, to że będę mieć dziecko z jej tatą i teraz dowaliłam jej do pieca: będziemy razem mieszkać.
Ona jest za nim od zawsze, ma na niego duży wpływ i potrafi nim manipulować, a on też jest w jakiś sposób "głupi" za nią. No i mój nie mąż ma teraz problem. Chodzi jak struty od dwóch dni. Czasami mi się wydaje, że przegrywam z jego córką (choć wydaje mi się, że miłość do dziecka i do kobiety powinna się różnić), gdzieś głęboko w środku mnie mam jedną szufladkę rezerwową na wypadek, gdyby pierdyknął tym wszystkim i odszedł ode mnie. Więc nie na 100% wierzę w jego miłość do mnie, zostawiłam sobie kilka procent dla siebie, żeby się nie załamać, gdy odejdzie (jeżeli w ogóle zdąży się wprowadzić do mieszkania). Wiecie co, nie chce mi się żyć z kimś, gdzie patrząc na mnie będzie myślał o córce, patrzeć jak się męczy przy mnie, bo jego córka narzeka, że właśnie w tym momencie jest ze mną, a nie z nim. Miałam już scenerię tego sylwestra, gdzie zamiast cieszyć się wspólnie z lampką szampanu, on poleciał do domu, do córeczki, bo płacze, że go nie ma w nocy o północy. Płakałam patrząc w niebo i życzyłam sobie świętego spokoju. Kilka minut po północy przyleciał zdyszany do mnie, dziwiąc się o co mi chodzi. Nie mogłam dojść do siebie tydzień. Najgorsze jest to, że on jest cudownym mężczyzną, jeżeli chodzi o charakter, zachowanie, traktowanie mnie, ale jego córka potrafi popsuć nie jedną sytuację.
Już była schiza, kiedy dowiedziała się, że będzie Józio, po tygodniu jakoś to przełknęła, ale nie do końca, wciąż mu robi wyrzuty. Tylko czekać aż zacznie kraść i żyły podcinać. Masakra jakaś.
Ja sobie poradzę w życiu i nie potrzebuję huśtawek emocjonalnych.
Musiałam gdzieś wylać moje żale...
Ona jest za nim od zawsze, ma na niego duży wpływ i potrafi nim manipulować, a on też jest w jakiś sposób "głupi" za nią. No i mój nie mąż ma teraz problem. Chodzi jak struty od dwóch dni. Czasami mi się wydaje, że przegrywam z jego córką (choć wydaje mi się, że miłość do dziecka i do kobiety powinna się różnić), gdzieś głęboko w środku mnie mam jedną szufladkę rezerwową na wypadek, gdyby pierdyknął tym wszystkim i odszedł ode mnie. Więc nie na 100% wierzę w jego miłość do mnie, zostawiłam sobie kilka procent dla siebie, żeby się nie załamać, gdy odejdzie (jeżeli w ogóle zdąży się wprowadzić do mieszkania). Wiecie co, nie chce mi się żyć z kimś, gdzie patrząc na mnie będzie myślał o córce, patrzeć jak się męczy przy mnie, bo jego córka narzeka, że właśnie w tym momencie jest ze mną, a nie z nim. Miałam już scenerię tego sylwestra, gdzie zamiast cieszyć się wspólnie z lampką szampanu, on poleciał do domu, do córeczki, bo płacze, że go nie ma w nocy o północy. Płakałam patrząc w niebo i życzyłam sobie świętego spokoju. Kilka minut po północy przyleciał zdyszany do mnie, dziwiąc się o co mi chodzi. Nie mogłam dojść do siebie tydzień. Najgorsze jest to, że on jest cudownym mężczyzną, jeżeli chodzi o charakter, zachowanie, traktowanie mnie, ale jego córka potrafi popsuć nie jedną sytuację.
Już była schiza, kiedy dowiedziała się, że będzie Józio, po tygodniu jakoś to przełknęła, ale nie do końca, wciąż mu robi wyrzuty. Tylko czekać aż zacznie kraść i żyły podcinać. Masakra jakaś.
Ja sobie poradzę w życiu i nie potrzebuję huśtawek emocjonalnych.
Musiałam gdzieś wylać moje żale...