widze ze wywolalam burze odpowiedzi swoim postem...hehe, fajnie, wszystkie sobie przypomnialy jak rodzily!!!;-)
no ja ostrzegalam juz kiedys ze mam niezbyt popularne i raczej kontrowersyjne na szeroko przyjetym horyzoncie poglady na niektore tematy
, tak sie sklada ze jesli chodzi o porod to nikt mnie nie przekona ze np.sterylnosc szpitali, podawanie oksytocyny i wszelkie inne medyczne interwencje sa lepsze niz domowe zacisze na przyjecie mojego dziecka. Moje przekonania nie sa jakims tam kaprysem znudzonej normalnym zyciem panienki ale wynikiem moim wieloletnich badan, obesrwacji, przeczytania tysiaca publikacji i ekspertyz oraz wlasnych doswiadczen.
Nie mniej jednak nie zamierzam nikogo zmuszac zeby wierzyl akurat tak jak ja i szanuje jak najbardziej przekonania innych osob.
Jesli chodzi o Vincenta to rozwniez urodzil sis z dosc mocno owinieta pepowina wokol szyjki....wynikalo to prawdopodobnie z calej stresowej sytuacji tego porodu i jego dosc niefachowego przebiegu....przez dwa dni rodzenia tyle sie wydarzylo...odejscie wod, potem zatrzymanie akcji porodowej i praktycznie z niczego przejscie do fazy ostatniej juz skurczow partych....Pomogla nam w tym problemie Petra - moja przyjaciolka pol-Chinka, ktora sama rodzila trojke swoich dzieci w domu z asysta tylko swojego meza
. Jej osobiste doswiadczenie, pomimo braku medycznego/polozniczego wyksztalcenia pomoglo nam przy naszej sytuacji. Wiec jak widzicie nie byla tu potrzebna stricte szpitalna interwencja..
.Dwojka moich mlodszych dzieci byla absolutnie zolta.....mielismy dosc powazny problem z zotlaczka...ktora w obydwu wypadkach sama przeszla bez potrzeby naswietlan.....Oliver mial lzejszy przypadek i byl obserwowany przez moja polozna ktora przyjezdzala do nas dwa razy dziennie, dodam ze ciaze z nim przenosilam 3 tygodnie i nikt jej nie wywolywal...poprostu przyszedl na swiat kiedy moje cialo bylo na to gotowe w przeciagu dwoch godzin...nigdy nie mialam zadnych naciec,pekniec nie wiem co to szwy... Vincenta natomiast po porodzie zabralam kilka razy do lekarza ktory jest poloznikiem i pediatra specjalizujacym sie w odbieraniu porodow domowych. Przez pierwsze dwa tygodnie on obserwowal malego poniewaz urodzony byl prawie miesiac wczesniej, mial ostra zoltaczke wynikiem czego non-stop spal i slabo przybieral na wadze. Po dwoch tygodniach wszystko wrocilo do normy....rowniez bez ingerencji konwencjonalnej medycyny...Jak widzicie nie zawsze praktyki do ktorych jestesmy przyzwyczajone i uwazamy ze sa jedyne sluszne i wlasciwe faktycznie musza byc potrzebne. Mysle ze wiele zalezy tu od naszego przekonania i przyzwyczajenia...no i tradycji jakie panuja. Jesli w Polsce porod szpitalny jest jedynym standardem to tak ustalamy i tak nam wygodniej. Kobiety dostaja oksytocyne a pozniej znieczulenie bo "prawie kazda" tak miala wiec dlaczego "ja nie?". Dajemy lekarzom lapowki w przekonaniu ze oni sa jedyna fachowa opieka ktora moze nam pomoc...zreszta wszyscy tak robia wiec jest to odgornie ustalona norma i nawet nie chcemy myslec ze mogloby byc inaczej...W Holandii natomiast standardem sa porody domowe a szpital jest tylko w przypadkach patologicznych albo...dla kaprysu rodzacej. (Osobiscie tego nie sprawdzalam ale tak twierdza dziewczyny ktore tam rodzily wiec opieram sie na tej wersji.)
Ja nie chodze z dziecmi do lekarza, przeziebienia leczymy w domu, nigdy nie mialy antybiotyku ani zadnych powaznych lekarstw, Vincent nie mial nawet katarku....pomimo ze jego bracia chodza do szkoly i przynosza rozne zarazki no i jak widzialscie na zdjeciach wcale go nie ubieram zanadto zimowo pomimo pogody
Jeszcze raz wiec, wybaczcie mi moje malo popularne przekonania ktore bynajmniej nie sa moimi kaprysami tylko po prostu wynikiem glebokich przemyslen, obserwacji i doswiadczenia....
:-)ale sie rozpisalam.....ufff!!! Milej niedzieli Wam zycze laski, lecimy dzis do znajomych....z moim przystojnym mezem i synalkami - dzieki za komplement