Matko za poród , ale dziewczyny mają racje będzie co opowiadać!!!no zamiar mialam w domu:-) Ale "te"- tak bede nazywac swoje nieudaczne polozne, takiego czadu daly...(zreszta jedna w ogole to wlasnie z chlopakiem zerwala i chodzila po moim domu zamykajac sie w pokojach i plakalazamiast porodem zajac), umeczyly mnie, nawet przyjechala moja przyjaciolka ktora studiowala medycyne holistyczna w Chinach i robila mi akupunkture, probowala troche otuchy dodac i z nimi rozmawiac o bezsensownosci ich dzialan, "te" w koncu podlaczyly mi ta swoja kroplowke z antybiotykiem, spac mi nie daly, non stop albo do wrzacej wody wyganialy albo kazaly elektrycznym laktatorem cycki pompowac (do tego stopnia ze mialam cale spekane i malego przez dwa miesiace karmilam ze lzami), albo gliceryne pic i taki rybny olej (feeee)ktora tylko rozwolnienie powodowala....skakac na pilce, chodzic po schodach....bez sensu badac - jedna po drugiej paluchy pchaly, rozciagaly szyjke..brr do dzis bol pamietam...w koncu po takich meczarniach zaczely straszyc szpitalem. Ja oczywiscie nie.....w szpitalu sie umiera a nie dzieci rodzi hihi...ale po dwoch dniach bylo mi wszystko jedno, zero skurczu, akcja porodowa calkowicie wstrzymana...maz mowi no to dobra, jedziemy do tego szpitala. Na sile zapakowal mnie do samochodu w sumie wbrew mojej woli i ochoty za ich agitacja glownie bo go tez nastraszyly (niby rzekomo jedna wyczula ze tetno dziecka slabsze - co moja przyjaciolka pozniej obalila ze to bzdura byla)....no i trasa na szpital tam gdzie one pracowaly w centrum Chicago bo tylko tam sie ewentualnie zgodzilam tak na pol gwizdka- okolo 2 ha od nas. W tym samochodzie w koncu zasnelam, zrelaksowalam sie - to co bylo mi najbardziej po dwoch dniach meczarni potrzebne....w korkach mnie wytrzeslo i nagle....jeszcze ze 20 minut przed szpitalem a ja mam parte i rodze..no i mialam do wyboru albo parking mcdonaldsa, albo supermarketu....na szczescie po drodze byla taka praktyka medycyny naturalnej, masazu i czegos tam jeszcze w ktorej jedna z nich tez pracowala (tam nawet sie z nia spotykalam na wizytach)....no i stanelismy tam, ja rodzaca z golym dupskiem (bo w samochodzie moja przyjaciolka Petra ta od igiel ktora z nami rowniez jechala zdazyla zdjac mi gacie zeby sprawdzic co sie dzieje) wleczona z parkingu po ulicy do tego salonu-gabinetu i to autentycznie mnie wlekli bo juz chyba wychodzaca glowka przeszkadzala mi isc o wlasnych nogach....gdzie po prostu 2 minuty pozniej na podlodze, na gazetach przy gapiacych sie oszolomionych pracownikach tego gabinetu przyszedl na swiat Vincent..... calkiem zdrowiutki zreszta i ciekawy swiata ))
Ja miałam normalny poród.
O 1 w nocy poczułam skurcze, o 6 zadzwoniłam do położnej kazała mi jeszcze poczekać z jazdą do szpitala. Ale o 8 już jechałam bo bym sama w domku została. Mąż do pracy pojechał, mama była w szpitalu a tata jechała na 9 do pracy, to mnie do szpitala za wiózł. Tam mnie zbadała położna z którą byłam umówiona, stwierdziła rozwarcie na 3 cm i wysłała na oddział. Tam jak wiadomo badanie, KTG i USG. Około 10 dostałam zastrzyk bo mi się akcja zatrzymała i miałam cały czas chodzić. Mąż już zdążył dojechać, a w tym czasie była przy mnie mama z podłączonym cholterem. O 12 położna przebiła mi pęcheż płodowy i lekarze podali mi kroplówkę z oksytocyną. Wylądowałam na sali porodowej na piłce, co bardzo mi ułatwiło przeczekanie skurczy, tylko A... był strasznie podrapany. O 17 zaczełam już rodzić, mąz uciekłna korytarz, o 17:35 Celinka już leżała w moich ramionach. puźniej zabrano ją na mieżenie i ważenie, a mnie lekarz zszywał. Miałam 40 szwów i trwało to 1,5 godziny, miałam już dość szycia chciałam przytulić małą. No i to wszystko.