Dziewczyny jakoś przeżyłam. Musiałam czekać pół godziny, bo zważywszy na samopoczucie chciałam mieć zapas czasu, dosiadła się do mnie kobieta, ok. 35-letnia i zaczęła mówić... Non stop nawijała przez 30 minut, o swoim rozwodzie, próbie samobójczej, małym dziecku, które zostawiła mężowi, żeby zamieszkać z chłopakiem, o wysypce w miejscach intymnych i maściach antygrzybicznych. A na końcu "mój psychiatra uważa, że to, że tamto". Cieszyłam się jak mnie już zawołali do pobrania krwi, bo dłużej bym tego nie wytrzymała, nie cierpię takich niezręcznych sytuacji. Czasami ktoś fajnie zagada, uśmiechnie się itd. ale dzisiaj była przesada.
Zaraz po pobraniu poszłam do pracy mojej mamy, żeby tam zjeść przygotowane kanapki i napić się słabej kawy, na szczęście pracuje jakieś 300m od szpitala, ale gdybym przyszła 10 minut później to byłoby kiepsko, bo już byłam tak głodna, że chciało mi się wymiotować...
Zaraz po pobraniu poszłam do pracy mojej mamy, żeby tam zjeść przygotowane kanapki i napić się słabej kawy, na szczęście pracuje jakieś 300m od szpitala, ale gdybym przyszła 10 minut później to byłoby kiepsko, bo już byłam tak głodna, że chciało mi się wymiotować...