No już jest wszystko dobrze.
Zaczęło się w czwartek dokładnie 2 tygodnie temu czyli 10 marca o 23 karmiłam go piersią i nie oddychał więc przerywałam karminie i klepałam go po plecach żeby złapał powietrze, później te bezdechy były non stop i po godzinie mąż zadzwonił na pogotowie. Baliśmy się, że go nie zdołamy kolejnym razem pobudzić do oddychania... Do tego był całkowicie bezwładny, głowa mu opadała i oczy miał wywrócone, straszne to było... Przyjechali sanitariusze i stwierdzili że faktycznie są problemy z oddechem i biorą nas do szpitala, po drodze co chwila miał bezdechy. W szpitalu całą noc jeszcze miał bezdechy ale sam już się opanowywał i z krzykiem ale w końcu łapał oddech. Miał 37.4 więc po południu w piątek postanowili dać mu Augmentin dożylnie bo coś się rozwija. Do tego był za żółty i płukali go glukozą przez co nie miał apetytu i karmię piersią ale mamy problemy i muszę go dokarmiać raz dziennie mieszanką. Przez weekend bez zmian ale bezdechów już nie było tylko płytki oddech. W poniedziałek inny lekarz dorzucił mu sterydy wziewne i dożylne bo było już jednak zapalenie oskrzeli - uwielbiał inhalacje. W środę dorzucili kolejny antybiotyk - Biodacyna podawana dożylnie za pomocą pompy bo jednak Augmentin nie dawał rady. W poniedziałek w 11 dobie puścili nas do domku bo już 3 doby był czysty osłuchowo. Przeżycie straszne, myślałam że tam zgłupieję i nie wiem jak sobie radzą ludzie, którzy muszą dłużej spędzać czas w szpitalach... podziwiam naprawdę. A szczególnie podziwiam
claudia4you że nie oszalała jeszcze bo ja sobie nie wyobrażam żeby Tycjan choć chwilę był tam sam... Co drugi dzień jechała do niego moja mama na 2-3 h żebym nie zdziczała i jechałam się kąpać i odetchnąć do domku. Ja bym chyba wyła pod tym szpitalem jakbym nie mogła być z nim tam. Warunki - szkoda gadać ale ważne że mogłam z nim być. Karmienie 11 dni na krzesełku - plecy jeszcze mnie bolą... Teraz to mam wrażenie jakby to był tylko zły sen.
I dziękuje Bogu za to, że nie złapał rotawirusa, który panował na oddziale bo jeszcze dodatkowy tydzień byśmy musieli tam siedzieć. Chyba najgorsze z tego wszystkiego było zakładanie wenflonu i później jego wymiana w 5 dobie bo puchła rączka. Do końca pobytu modliłam się żeby nie trzeba było go już wymieniać. Płakałam razem z nim...
Dodatkowo pokój naprzeciwko zabiegowego... te dzieci jak takie baranki na rzeż tam szły... okropne... ja bym na pediatrii pielęgniarką nie mogła być bo bym się wykończyła psychicznie... płakałabym razem z tymi biednymi maluszkami.
No ale teraz już Tycjano buja się w swojej huśtaweczce a ja mam trochę czasu dzięki temu
Dziękuję bardzo malutkiej i klaudoos za wsparcie, brak mi słów ile mi dawało pisanie z Wami. Szczególnie klaudoos wie jak mi było ciężko.