Witajcie kochane, dziękuję za troskę, z góry jednak przepraszam ale na razie nic nie doczytam co napisałyście jak mnie nie było.
Cały czas powtarzałam że denerwuje mnie że kobiety licytują się która miała gorszy poród, no i nie wiem co teraz, no bo wychodzi na to że swojego nie powinnam opowiedzieć ;-).
Postaram się więc nie koloryzować a podać suche fakty więc ocenicie same!
We wtorek ok. 14tej obudziłam się bólem jak na @ i bólami pleców, dostałam nieregularnych, nie mocnych skurczy. O 17tej wzięłam kąpiel, skurcze przeszły koło 19tej, ból jak na @ i pleców pozostał cały czas. O 21:40 dostałam ponownie nieregularnych skurczy w odstępach 4-7 minutowych, nadal nie mocnych, więc byłam pewna że to nie poród, ale nie przechodziły i wyobraźnia zaczęła działać - a co jak zacznę rodzić w domu bo nie pojadę w porę do szpitala?
O 1 w nocy zadzwoniłam do położnej, kazała przyjechać do szpitala na porodówkę, akurat miała dyżur. Zbadała mnie, miałam tylko 1cm rozwarcia i nie skróconą szyjkę
i okazało się że sączą mi się wody płodowe - no więc tak kochane, to co się żaliłam jakiś tydzień temu to były sączące się wody płodowe! Podczas badania poszły wody całe (o 2 w nocy) no i zaczęło się, różne czopki itd do wywieranie rozwarcia, zmiękczenie szyjki itd. Skakanie na piłce, niestety o 7 rano nadal miałam 1cm rozwarcia i nieskróconą szyjkę - brak postępu porodu. Dostałam oxytocynę, no a po niej bóle były dla mnie nie do zniesienia. Badanie po dwóch godzinach skakania na piłce powiedziało, że nadal 1cm rozwarcia. Cały czas na oxy i innych lekach na rozwieranie. O 11tej - informacja że nadal 1cm
. Potem nie wiem już co mi podawali za leki, ale wiem że dostałam przeciwbólowe wszystko co możliwe, jechałam także na gazie rozweselającym. O 12tej 2 cm rozwarcia! Potem w międzyczasie straciłam przytomność na skurczu, akurat leżałam pod ktg i przesunął się w tym momencie czujnik tętna Ninki na moje tętno które spadło do 60 więc wszystkie aparatury zaczęły piszczeć a byłam akurat sama z M bo odbierano poród z bóli partych na sali obok, ja zjechałam więc nie pamiętam ale M opowiadał że zlecieli się wszyscy no i następne pół godziny stali i mnie badali (resztę porodu do momentu bóli partych pamiętam jakbym stała obok, pamiętam że miałam wizję że biorę nóż i rozcinam sobie brzuch albo rozcinam nożyczkami krocze byleby się już tylko skończyło). M opowiadał że popłakał się 2 razy bo nie mógł na mnie patrzeć bo źrenice mi uciekały do góry i zostawały same białka. Zaczęto ręką pomagać mojej szyjce żeby się rozwarła, w wyniku czego trochę się porozrywała. O 14:45 rozpoczęły się bóle parte i wtedy jakby ktoś mi dał nowe życie, niestety okazało się że Nina jest źle ułożona i nie mogę zwyczajnie zacząć przeć, co chwilę miałam robione USG i zmienianą pozycję do parcia, np musiałam na stojąco czekać na skurcz po czym gdy przychodził to w tym momencie kucać, albo leżałam na boku z nogą wykręconą w drugą stronę i kilka innych, dopiero na ostatnie 3 parcia przyjęłam pozycję klasyczną bo już się mała "dokręciła na miejsce". Moment otrzymania Niny na brzuch niezapomniany, tym bardziej gdy jedna piguła powiedziała "chłopiec" - dostałam zawału! Na szczęście się pomyliła
.
potem byłam łyżeczkowana, szyta szyjka i szyte nacięcie (nie pękłam), więc krocze mam super ale szyjka jest w stanie opłakanym. Podobno brak postępu rozwarcia szyjki wynikał z faktu, że miałam na niej bliznę, jakieś 6 lat temu miałam zamrażaną nadżerkę. Teraz mam na niej tych blizn trochę więcej więc szansa na samoistne rozwieranie szyjki przy następnym porodzie raczej marna.
Nina urodziła się koniec końców o 15:30, no i teraz zależy jak kto sobie policzy - od pierwszych moich skurczy do porodu minęło 25,5h, od odejścia wód płodowych 13,5h, a od podania oxy 8,5h.
Krwawiłam też dosyć sporo, poziom hemoglobiny spadał, badany dwa razy dziennie, w piątek rano nastąpiło apogeum i nie byłam w stanie nawet wstać z łóżka czy podnieść głowy tak źle się czułam. Rozważano podanie krwi, ale obyło się bez i pomogły jakieś zastrzyki i tabletki, co dokładnie nie wiem bo mnie nawet nie obchodziło co dostaję.
Po południu poczułam się lepiej, dzisiaj wypisali nas do domku. Kilka kroków sprawia mi niesamowitą trudność, zaraz łapię zadyszkę, kręci mi się w głowie i się pocę. No, ale jesteśmy już w domu i powoli dojdę do siebie.
No więc przepraszam dziewczynki, domyślam się że brzmię jak jedna z tych kobiet które tak ciągle sama krytykowałam za licytowanie się trudność porodu, może samolubnie, ale uważam że mój był trudny.
Uważam też, że poród jest najtrudniejszą rzeczą w życiu kobiety i podziwiam te kobiety, które decydują się na taki trud ponownie.
Cieszę się że moje dziecko jest zdrowe, że jest już po wszystkim, teraz możemy się cieszyć swoją obecnością.