10.07 o godz 19.15 urodziła się Kalina Maja, 3 kg, 54 cm, 9 ptk Appgar, CC.
mam chwilę więc opowiem jak wygladał mój poród.
przyjechałam do szpitala o 1 w nocy z bardzo bolesnymi skurczami, rozwarcie 2,5 ale główka bardzo mocno naciskała na szyjkę więc wszyscy prorokowali że szybko urodzę, skurcze co raz mocniejsze a szyjka nic... chodziłam, bujałam się na piłce, prysznic, cuda na kiju normalne no i nic.
przebili mi pęcherz płodowy ale to nic nie przyśpieszyło, potem jakieś czopki by szyjka wreszcie puściła, nadal nic, potem oxytocyna by skurcze były jeszcze mocniejsze (o kuuuurwa, mnie tu oczy z orbit wychodzą a oni mi gadają, że skurcze może jak będą mocniejsze to szyjka puści)
w końcu jak się zaczęły bóle parte, ja zaczęłam im odlatywać z bólu a tętno małej zaczęło spadać to wzieli mnie na cc.
ta końcówka to ja już nie kontaktowałam, tak bolało, że szok, połozna do mnie mówi, nie przyj bo nie masz pełnego rozwarcia i szyjka Ci pęknie, a ja ale tego się nie da zatrzymać...
zawołali lekarza, pomogli mi przejść na fotel bo już nie miałam siły stać na na nogach sama... Lekarz zbadał, rozwarcie 8 cm i dalej już nie pójdzie, tętno dziecka zaczyna spadać, no i zapadła decyzja o cc. W sekundę zleciało się chyba z 6 osób, każda robiła coś innego, jedna mi kroplówkę z fenoterolu by zahamować czynność skurczową, druga zdjemowała obrączkę, trzecia spinki z włosów, czwarta brzuch mi goliła, piata cewnik zakładała... i goł na salę operacyjną.
ogólnie nieźle mnie wymęczyło no ale trudno, o bólu się zapomina (ponoć
) chciałam urodzić naturalnie ale trudno... grunt, że Mała urodziła się zdrowa