reklama
Cassiah, ja już na początku opisałam Wam swoje problemy.
Nie jestem osobą zdrową, od zawsze mam nieregularne miesiączki, PCOs, insulinooporność i parę innych świństw... Ale lekarz dał nam szanse takie, jak zdrowej parze bo dostałam metrforminę na insulinooporność i PCOs oraz ogólnie mój stan jest o wiele, wiele lepszy niż jeszcze 3 lata temu. Zaczęliśmy właśnie 7 cykl starań. Wiem, że mam powiększony lewy jajnik, który jest ogólnie w gorszym stanie. Ostatnie 3 cykle na lekach mam wreszcie równo po 30 dni (co mi się nie zdarzało) i przestałam brać solpadeinę na rzecz zwykłej no-spy forte, która niegdyś także nie działała... Ale ze względu na operacje, które przeszłam istnieje duże prawdopodobieństwo zrostów, dlatego mam mieć shsg.
Nie przejmuję się na zapas, tylko oswajam się z myślą, że różne problemy są prawdopodobne i w dodatku leżą tylko po mojej stronie, co niezbyt korzystanie wpływa na obraz mojej osoby w moich własnych oczach... Robiąc badanie nasienia miałam cichą nadzieję, że problem nie jest zależny tylko i wyłącznie ode mnie. Na szczęście (i nieszczęście) mąż jest zdrowy i mimo obniżającego płodność zawodu, kontaktu z chemikaliami, spalinami, mimo palenia fajek i miłości do fast-foodu jest płodny jak trzeba
Na ciążę czekam od 16r.ż. kiedy poroniłam mojego wpadkowego aniołka...
Kiedy czekasz na coś całe życie, lekarze Ci mówią, że będziesz mieć gigantyczne problemy z zajściem o ile w ogóle się to uda, to wiesz... wszystko przestaje się liczyć. Szczególnie, jak jest tak, jak u mnie - czyli po wielu, wielu latach beznadziejnej sytuacji, 5 latach starań z eks bez rezultatu i nagłej poprawie stanu zdrowia - robisz sobie olbrzymie nadzieje... choć staram się je tłamsić w zarodku, aby nie zawładnęły moim życiem i by nie przeżywać tak strasznie rozczarowań. Myślę, że nie jedna dziewczyna w takiej sytuacji już dawno wylądowała by w wariatkowie, bo obciążenia psychiczne są ogromne.
Daję radę, mam wsparcie w moim "ogierze" i jakoś to jest. Przytłaczająca jest tylko świadomość, że to moja wina, że nadal nie mogę mu dać dziecka, którego oboje chcemy i że pierwsze dziecko spłodził za pierwszym razem bez zabezpieczenia... i to, że zrobiłam wszystko aby ograniczyć czynniki obniżające płodność - zrezygnowałam ze wszystkich leków, które nie są absolutną koniecznością np leki na alergię (napad alergii jestem w stanie wytrzymać), przeciwbólowe (bo ból głowy można przecież wytrzymać) itp i zostawiłam tylko leki na astmę, nie piję alkoholu, rzuciłam palenie, zdrowo się odżywiamy, przestaliśmy pić kawę i mocną herbatę... Wszystko, co tylko można by podejrzewać o zmniejszanie płodności. I nic... A ten miesiąc, a w sumie jego końcówka była wyjątkowo wykańczająca, bo pojawiła się cała gama dolegliwości, których nigdy wcześniej nie odczuwałam, mąż mi wmawiał, że to na pewno przez ciążę i że będzie fasolina, siostra i mama też wysłały mnie na betę... To wszystko zrobiło mi wodę z mózgu... A teraz jeszcze to przeziębienie i główkowanie, co tu wziąć aby się wyleczyć i nie popsuć sobie płodności.
Nie jestem osobą zdrową, od zawsze mam nieregularne miesiączki, PCOs, insulinooporność i parę innych świństw... Ale lekarz dał nam szanse takie, jak zdrowej parze bo dostałam metrforminę na insulinooporność i PCOs oraz ogólnie mój stan jest o wiele, wiele lepszy niż jeszcze 3 lata temu. Zaczęliśmy właśnie 7 cykl starań. Wiem, że mam powiększony lewy jajnik, który jest ogólnie w gorszym stanie. Ostatnie 3 cykle na lekach mam wreszcie równo po 30 dni (co mi się nie zdarzało) i przestałam brać solpadeinę na rzecz zwykłej no-spy forte, która niegdyś także nie działała... Ale ze względu na operacje, które przeszłam istnieje duże prawdopodobieństwo zrostów, dlatego mam mieć shsg.
Nie przejmuję się na zapas, tylko oswajam się z myślą, że różne problemy są prawdopodobne i w dodatku leżą tylko po mojej stronie, co niezbyt korzystanie wpływa na obraz mojej osoby w moich własnych oczach... Robiąc badanie nasienia miałam cichą nadzieję, że problem nie jest zależny tylko i wyłącznie ode mnie. Na szczęście (i nieszczęście) mąż jest zdrowy i mimo obniżającego płodność zawodu, kontaktu z chemikaliami, spalinami, mimo palenia fajek i miłości do fast-foodu jest płodny jak trzeba
Na ciążę czekam od 16r.ż. kiedy poroniłam mojego wpadkowego aniołka...
Kiedy czekasz na coś całe życie, lekarze Ci mówią, że będziesz mieć gigantyczne problemy z zajściem o ile w ogóle się to uda, to wiesz... wszystko przestaje się liczyć. Szczególnie, jak jest tak, jak u mnie - czyli po wielu, wielu latach beznadziejnej sytuacji, 5 latach starań z eks bez rezultatu i nagłej poprawie stanu zdrowia - robisz sobie olbrzymie nadzieje... choć staram się je tłamsić w zarodku, aby nie zawładnęły moim życiem i by nie przeżywać tak strasznie rozczarowań. Myślę, że nie jedna dziewczyna w takiej sytuacji już dawno wylądowała by w wariatkowie, bo obciążenia psychiczne są ogromne.
Daję radę, mam wsparcie w moim "ogierze" i jakoś to jest. Przytłaczająca jest tylko świadomość, że to moja wina, że nadal nie mogę mu dać dziecka, którego oboje chcemy i że pierwsze dziecko spłodził za pierwszym razem bez zabezpieczenia... i to, że zrobiłam wszystko aby ograniczyć czynniki obniżające płodność - zrezygnowałam ze wszystkich leków, które nie są absolutną koniecznością np leki na alergię (napad alergii jestem w stanie wytrzymać), przeciwbólowe (bo ból głowy można przecież wytrzymać) itp i zostawiłam tylko leki na astmę, nie piję alkoholu, rzuciłam palenie, zdrowo się odżywiamy, przestaliśmy pić kawę i mocną herbatę... Wszystko, co tylko można by podejrzewać o zmniejszanie płodności. I nic... A ten miesiąc, a w sumie jego końcówka była wyjątkowo wykańczająca, bo pojawiła się cała gama dolegliwości, których nigdy wcześniej nie odczuwałam, mąż mi wmawiał, że to na pewno przez ciążę i że będzie fasolina, siostra i mama też wysłały mnie na betę... To wszystko zrobiło mi wodę z mózgu... A teraz jeszcze to przeziębienie i główkowanie, co tu wziąć aby się wyleczyć i nie popsuć sobie płodności.
Cassiah
Fanka BB :)
- Dołączył(a)
- 12 Luty 2015
- Postów
- 2 762
Ewmi bardzo cie przepraszam, nie wchodze codziennie na forum przez moją pracę i nie doczytałam twojej historii Chciałam tylko cie pocieszyć, myslalam, że dopiero zaczęłaś się badać... To bardzo smutne co napisałaś. Dawno nie widziałam, żeby ktoś tak bardzo pragnął dziecka przez tyle lat, przynamniej nie poznałam nigdy takiej osoby. Wyobrażam sobie jak musi być ci ciezko. Jak czytam coś takiego to nie tylko jestem przeciwko aborcji ale wręcz mam ochotę pójść z karabinem pod klinikę gdzie się ja wykonuję, jak to mówił Cejrowski Świat jest taki niesprawiedliwy, a my nie mamy na two wpływu... Ale ty absolutnie nie obwiniaj siebie, bo to wływa tylko negatywnie na twoje hormony i blokuje zdrowienie. Tutaj nikt nie jest winien. Ciesz się, że masz kochanego faceta, który jest z tobą w takich chwilach i czeka na ciebie i bedzie czekał. Skoro już ma jedno dziecko to napewno nie ma takiej presji na drugie. Mam glęnoką nadzieję, że wam się uda bez zbednych zabiegów, ale pamiętaj, że zawsze pozostaje inseminacja czy invitro! nic straconego, jeszcze kiedyś doczekasz się zobaczysz i wspomnisz moje słowa! Trzymam kciuki bardzo mocno za was!!
Cassiah, ja nie oczekuję, że wszystkie będziecie pamiętać moją historię tak, jak ja nie jestem w stanie zapamiętać wszystkiego odnośnie Waszych historii.
Rozumiem też, że chciałaś mnie pocieszyć i bardzo Ci za to dziękuję
Nie wiem czy mój mąż ma presję na bobo czy nie, ale nie wyobrażam sobie, aby ją na mnie w jakikolwiek sposób wywierał, bo nie jestem maszyną do rodzenia dzieci. Staramy się począć dziecko z prawdziwej miłości, a nie mechanicznego aktu. Dla mnie istotne jest to, że chce mieć właśnie ze mną dziecko i jest to dla mnie największy zaszczyt, bo uważam męża za na prawdę wyjątkowego człowieka. Dlatego chyba negatywne testy traktuję jako osobiste porażki i odnoszę je automatycznie do własnej wartości jako człowieka, kobiety, a przede wszystkim żony.
Staram się trzymać fason, myśleć pozytywnie i skupiać się na tym, by czerpać przyjemność z bycia razem i cieszyć się możliwością kochania się bez zabezpieczenia (co dla mnie jest symbolem najwyższej bliskości i najwyższego oddania się sobie na wzajem).
Im dłużej jednak się starasz, tym bardziej pragniesz zajść. Niby jestem zahartowana bo trwa to tyle lat, ale myślę, że mam prawo mieć gorsze dni i pozwolić sobie na wyartykułowanie swojego niezadowolenia i obaw. Szczególnie, że mam huśtawki nastrojów, których nigdy nie miałam i ciężko mi się odnaleźć w sytuacji.
O zabiegach nie myślę. Skupiam się na tym co jest tu i teraz oraz na najbliższej przyszłości czyli kolejnym kroku. Zrobię shsg, będę mieć wynik w ręku to będzie się myśleć o kolejnym kroku. Plan ogólnikowy lekarz przedstawił mi w listopadzie i tego się trzymam (do marca próbujemy na sucho, w marcu badanie nasienia, shsg, potem stymulacja, a jak nie wyjdzie to inseminacja, - in vitro nie wchodzi w grę na obecną chwilę ze względu na moje przekonania).
Przyjaciółek nie mam, bo obracam się w męskim towarzystwie, więc sory... padło na Was. Mam nadzieję, że jakoś to przeżyjecie i zrozumiecie, a jeśli nie - to zignorujcie moje posty i wypociny.
A o aborcji już się nie będę wypowiadała... Nie mam na to siły...
Rozumiem też, że chciałaś mnie pocieszyć i bardzo Ci za to dziękuję
Nie wiem czy mój mąż ma presję na bobo czy nie, ale nie wyobrażam sobie, aby ją na mnie w jakikolwiek sposób wywierał, bo nie jestem maszyną do rodzenia dzieci. Staramy się począć dziecko z prawdziwej miłości, a nie mechanicznego aktu. Dla mnie istotne jest to, że chce mieć właśnie ze mną dziecko i jest to dla mnie największy zaszczyt, bo uważam męża za na prawdę wyjątkowego człowieka. Dlatego chyba negatywne testy traktuję jako osobiste porażki i odnoszę je automatycznie do własnej wartości jako człowieka, kobiety, a przede wszystkim żony.
Staram się trzymać fason, myśleć pozytywnie i skupiać się na tym, by czerpać przyjemność z bycia razem i cieszyć się możliwością kochania się bez zabezpieczenia (co dla mnie jest symbolem najwyższej bliskości i najwyższego oddania się sobie na wzajem).
Im dłużej jednak się starasz, tym bardziej pragniesz zajść. Niby jestem zahartowana bo trwa to tyle lat, ale myślę, że mam prawo mieć gorsze dni i pozwolić sobie na wyartykułowanie swojego niezadowolenia i obaw. Szczególnie, że mam huśtawki nastrojów, których nigdy nie miałam i ciężko mi się odnaleźć w sytuacji.
O zabiegach nie myślę. Skupiam się na tym co jest tu i teraz oraz na najbliższej przyszłości czyli kolejnym kroku. Zrobię shsg, będę mieć wynik w ręku to będzie się myśleć o kolejnym kroku. Plan ogólnikowy lekarz przedstawił mi w listopadzie i tego się trzymam (do marca próbujemy na sucho, w marcu badanie nasienia, shsg, potem stymulacja, a jak nie wyjdzie to inseminacja, - in vitro nie wchodzi w grę na obecną chwilę ze względu na moje przekonania).
Przyjaciółek nie mam, bo obracam się w męskim towarzystwie, więc sory... padło na Was. Mam nadzieję, że jakoś to przeżyjecie i zrozumiecie, a jeśli nie - to zignorujcie moje posty i wypociny.
A o aborcji już się nie będę wypowiadała... Nie mam na to siły...
Ewmi nie możesz odnosić negatywów jako porażka Ja długo walczyłam o pierwsza ciążę, która i tak straciłam, teraz długo walczę o druga. Nie wiem jak Cię pocieszyć, pewnie takich słów nie ma ale ważne, że masz wsparcie w mężu, że oboje pragniecie dziecka. To jest najważniejsze. Ważne, że on jest obok Ciebie, że masz w nim oparcie. Pamiętaj, że miłość przezwycięży wszystko. A nadzieja umiera ostatnia!
Lux, ciężko jest tego nie traktować w ten sposób po takim czasie.
Tak, jak piszę - staram się bardzo, wiem, że nie mogę oskarżać siebie, ale mam gorsze dni. Zdarzają mi się przede wszystkim w takich okresch jak testowanie czy odbiór wyników.
Czekam teraz na wizytę u gina i to pieprzone shsg, którego strasznie się boję, bo raz, że wynik może być nie taki, jak chcę, dwa, że to bolesne badanie, a przez miesiączki bólu w tej części ciała obecnie boję się panicznie. Wiele lat przy każdej miesiączce trafiałam do szpitala z bólami i mdłościami z bólu. Na Karowej w Warszawie znali mnie już po nazwisku.
I nie tracę nadziei na dziecko. Skoro przez tyle lat było tak źle, a teraz jest o niebo lepiej (bynajmniej w wynikach), koro na papierze jest dobrze, to i w rzeczywistości też tak będzie. Kwestia czasu, cierpliwości i odporności psychicznej. I chyba tej ostatniej dzisiaj mi najbardziej brakuje...
Teraz moim celem jest dotrzymać do wizyty u gina. Może on tchnie we mnie nadzieję i użyje swojego autorytetu lekarza do przekonania mnie, że będzie gitara
Dziękuję Wam za wsparcie. Mam nadzieję i wierzę w to, że każdej z nas się uda. Czuję, że jesteśmy tu, by się wspierać i dopingować na wzajem. Gdyby któraś z Was, kiedykolwiek czegoś ode mnie potrzebowała, to chętnie służę, choć nie zawsze nadążam za dyskusją na wątku i nie zawsze wiem co napisać.
Tak, jak piszę - staram się bardzo, wiem, że nie mogę oskarżać siebie, ale mam gorsze dni. Zdarzają mi się przede wszystkim w takich okresch jak testowanie czy odbiór wyników.
Czekam teraz na wizytę u gina i to pieprzone shsg, którego strasznie się boję, bo raz, że wynik może być nie taki, jak chcę, dwa, że to bolesne badanie, a przez miesiączki bólu w tej części ciała obecnie boję się panicznie. Wiele lat przy każdej miesiączce trafiałam do szpitala z bólami i mdłościami z bólu. Na Karowej w Warszawie znali mnie już po nazwisku.
I nie tracę nadziei na dziecko. Skoro przez tyle lat było tak źle, a teraz jest o niebo lepiej (bynajmniej w wynikach), koro na papierze jest dobrze, to i w rzeczywistości też tak będzie. Kwestia czasu, cierpliwości i odporności psychicznej. I chyba tej ostatniej dzisiaj mi najbardziej brakuje...
Teraz moim celem jest dotrzymać do wizyty u gina. Może on tchnie we mnie nadzieję i użyje swojego autorytetu lekarza do przekonania mnie, że będzie gitara
Dziękuję Wam za wsparcie. Mam nadzieję i wierzę w to, że każdej z nas się uda. Czuję, że jesteśmy tu, by się wspierać i dopingować na wzajem. Gdyby któraś z Was, kiedykolwiek czegoś ode mnie potrzebowała, to chętnie służę, choć nie zawsze nadążam za dyskusją na wątku i nie zawsze wiem co napisać.
Lux, dlatego piszę i nie poszłam sobie stąd. Jak chcę zachować zdrowie psychiczne, to gdzieś to muszę wyrzucić z siebie. I bywa tak, że najlepsze są do tego obce osoby, których nie widzę, nie słyszę... nie znam.
A mężowi lepiej czasem nie mówić o humorach i zamiast tego przytulić się mocno, skoro nadal ma mnie za jakąś waleczną boginię, która jest twardziochem, a nie mięciochem... Zawsze byłam twardziochem. Teraz też będę, choć czasem bywam rozszlochaną, słabą kobietką tulącą się do jego silnego, męskiego ramienia
Musi być przecież moim macho, moim obrońcą Za to go kocham i nie chcę tego zmieniać.
A mężowi lepiej czasem nie mówić o humorach i zamiast tego przytulić się mocno, skoro nadal ma mnie za jakąś waleczną boginię, która jest twardziochem, a nie mięciochem... Zawsze byłam twardziochem. Teraz też będę, choć czasem bywam rozszlochaną, słabą kobietką tulącą się do jego silnego, męskiego ramienia
Musi być przecież moim macho, moim obrońcą Za to go kocham i nie chcę tego zmieniać.
reklama
Podobne tematy
- Odpowiedzi
- 18
- Wyświetleń
- 3 tys
N
- Odpowiedzi
- 24 tys
- Wyświetleń
- 1M
Podziel się: