mloda90
pełna nadzieji
Witam Was dziewczyny
Jeśli opowiem moją historię od początku będzie łatwiej Wam mnie zrozumieć.
Więc wszystko zaczęło się na początku stycznia b.r. Byłam wtedy w Polsce na święta i spóźniał mi się okres, mimo że brałam tabletki. Więc poszłam do lekarza. Powiedziała, że w ciąży nie jestem, ale przez tabletki zmniejszyły mi się znacznie jajniki i mam je odstawić. Więc jak ona powiedziała, tak zrobiłam. Po kilku dniach rozmawiałam z moim chłopakiem o życiu i taki tam, bla, bla bla. I powiedziałam mu, że chcę mieć dziecko. Nie po to, żeby go przy mnie za wszelką cenę zatrzymać, tylko tak po prostu: CHCĘ MIEĆ DZIECKO! Usłyszałam : "ok, będziemy mieli dziecko" Więc ruszyły starania. Pod koniec lutego, dokładnie 21 poszłam do GP bo brzuch mnie bolał, ale podejrzewałam ciąży. Lekarka po rozmowie ze mną powiedziała, że mam sobie zrobić test ciążowy, jeśli będzie pozytywny, to zapisać się do położnej, jeśli negatywny, to przyjść do niej i ona mnie na badania skieruje. Więc poszłam do apteki, kupiłam test, wróciłam do domu. Zadzwoniłam do chłopaka i powiedziałam co i jak. Powiedział, że mam mu dopiero powiedzieć jaki jest wynik, jak on wróci z pracy. Poszłam do łazienki, zrobiłam test...DWIE KRESKI! Uradowana, trzęsłam się cała z radości, ze strach, nie wiem z czego, ale to było piękne uczucie! Po około tygodniu czasu z ostrym bólem brzucha pojechaliśmy do szpitala. przebadał mnie jakiś "lekarz" i stwierdził, że "boli, bo rośnie". No ok. W następną noc ból był już nie do zniesienia. i Znowu do szpitala. Zatrzymali mnie na dwie noce (których nie przespałam i tak) i dopiero zrobili USG. Wynik...martwa ciąża. Dziecku nie biło serduszko Żyło tylko 10 tygodni i 3 dni. Ale ile we mnie martwe było, tego nie potrafili mi powiedzieć. Dostałam skierowanie na zabieg, lub na podanie tabletek za 2 tygodnie po tym wszystkim. Wiec spakowałam się i pojechałam do domu. Zadzwoniliśmy do polskiego gin w Coventry, ale nie miał wolnych terminów...w Poniedziałek, 2 marca około 18 po wielodniowych i wielonocnych mękach w końcu przestało boleć..."urodziłam" moje martwe dziecko... ( Później dostałam skierowanie na kolejne USG, żeby sprawdzić, czy napewno wszystko w środku jest czyste. Okazało się, że już wszytko ok we mnie jest. W ciele tak, ale nie na duszy. Poźniej rozmowa z lekarką i podstawowe moje pytanie: "kiedy mogę znowu zajść w ciążę?" odpowiedziała, że po pierwszym okresie. Czekałam na niego jak dziecko na pierwszą gwiazdkę w Wigilie. W końcu go dostałam, a dzisiaj drugi... Cieszę się i nie. Dobrze, że dostałam już 2 okresy, bo to znaczy, że wszytko ok ze mną, ale chyba wolałabym żeby dzisiaj się nie pojawił.
Trudno, czekam dalej.
Wam rówież życzę powodzenia
Jeśli opowiem moją historię od początku będzie łatwiej Wam mnie zrozumieć.
Więc wszystko zaczęło się na początku stycznia b.r. Byłam wtedy w Polsce na święta i spóźniał mi się okres, mimo że brałam tabletki. Więc poszłam do lekarza. Powiedziała, że w ciąży nie jestem, ale przez tabletki zmniejszyły mi się znacznie jajniki i mam je odstawić. Więc jak ona powiedziała, tak zrobiłam. Po kilku dniach rozmawiałam z moim chłopakiem o życiu i taki tam, bla, bla bla. I powiedziałam mu, że chcę mieć dziecko. Nie po to, żeby go przy mnie za wszelką cenę zatrzymać, tylko tak po prostu: CHCĘ MIEĆ DZIECKO! Usłyszałam : "ok, będziemy mieli dziecko" Więc ruszyły starania. Pod koniec lutego, dokładnie 21 poszłam do GP bo brzuch mnie bolał, ale podejrzewałam ciąży. Lekarka po rozmowie ze mną powiedziała, że mam sobie zrobić test ciążowy, jeśli będzie pozytywny, to zapisać się do położnej, jeśli negatywny, to przyjść do niej i ona mnie na badania skieruje. Więc poszłam do apteki, kupiłam test, wróciłam do domu. Zadzwoniłam do chłopaka i powiedziałam co i jak. Powiedział, że mam mu dopiero powiedzieć jaki jest wynik, jak on wróci z pracy. Poszłam do łazienki, zrobiłam test...DWIE KRESKI! Uradowana, trzęsłam się cała z radości, ze strach, nie wiem z czego, ale to było piękne uczucie! Po około tygodniu czasu z ostrym bólem brzucha pojechaliśmy do szpitala. przebadał mnie jakiś "lekarz" i stwierdził, że "boli, bo rośnie". No ok. W następną noc ból był już nie do zniesienia. i Znowu do szpitala. Zatrzymali mnie na dwie noce (których nie przespałam i tak) i dopiero zrobili USG. Wynik...martwa ciąża. Dziecku nie biło serduszko Żyło tylko 10 tygodni i 3 dni. Ale ile we mnie martwe było, tego nie potrafili mi powiedzieć. Dostałam skierowanie na zabieg, lub na podanie tabletek za 2 tygodnie po tym wszystkim. Wiec spakowałam się i pojechałam do domu. Zadzwoniliśmy do polskiego gin w Coventry, ale nie miał wolnych terminów...w Poniedziałek, 2 marca około 18 po wielodniowych i wielonocnych mękach w końcu przestało boleć..."urodziłam" moje martwe dziecko... ( Później dostałam skierowanie na kolejne USG, żeby sprawdzić, czy napewno wszystko w środku jest czyste. Okazało się, że już wszytko ok we mnie jest. W ciele tak, ale nie na duszy. Poźniej rozmowa z lekarką i podstawowe moje pytanie: "kiedy mogę znowu zajść w ciążę?" odpowiedziała, że po pierwszym okresie. Czekałam na niego jak dziecko na pierwszą gwiazdkę w Wigilie. W końcu go dostałam, a dzisiaj drugi... Cieszę się i nie. Dobrze, że dostałam już 2 okresy, bo to znaczy, że wszytko ok ze mną, ale chyba wolałabym żeby dzisiaj się nie pojawił.
Trudno, czekam dalej.
Wam rówież życzę powodzenia