Bardzo ciężka aura, dla mnie to forum jest przede wszystkim by się wspierać i mieć kontakt z osobami które są w podobnej sytuacji i rozumieją nasze emocje. A informacje też, ale do samych informacji to służą artykuły, które się tylko czyta.
A więc jestem Magda, lat 29, mąż 31. 10 lat się nie zabezpieczamy, od 6 zajęliśmy się problemem na poważnie. W 2016 roku zaszłam w ciążę akurat wtedy gdy podjęliśmy decyzję o wizycie w klinice, ale tak wtedy nie dojechaliśmy. Nam trochę utrudnia wszystko praca wyjazdową za granicę mojego męża. W 7 tyg byłam na wizycie biło serduszko, gdy poszłam na następną w 12 tc okazało się że serce nie bije. Rozpacz okropna. W szpitalu wywoływali mi poród i do tego łyżeczkowanie. Ale to dzięki lekarzowi jednemu który w trakcie podawania narkozy krzyknął ze jestem młodą, bo Pani doktor mi na siłę by otworzyła szyjkę, i nie miałabym już nigdy szansy donosić ciąży. W 2017 roku byliśmy w klinice, słabe nasienie męża. Mąż brał leki, ale lekarz powiedział że wątpi że da się poprawić, bo jest uszkodzony nabłonek, mąż ma wysokie lh i fsh. Ja mam niewielkie problemy z prolaktyna. Potem zrobiliśmy sobie rozerwę, nadszedł kryzys, myślałam że się w głowie blokuję, bo przecież raz się udało. Tydzień temu znowu pojechaliśmy do kliniki. Okazało się że mam trochę niskie amh, ale ja dostałam pierwszej miesiączki w wieku 9 lat, to podejrzewałam że może tak być, ale straszny to był cios. Lekarz powiedział że mam zrobić hsg i lecimy z inseminacja. Bo mąż nie ma tragedii i jeśli chodzi o naturalne starania to owszem jest w stanie zapłodnić ale raz na kilka lat. Oczywiście bierzemy też pod uwagę in vitro