Życie to jest jednak niesprawiedliwe. Szczególnie dla nas kobiet. Połowę życia zmagamy się z naszymi kobiecymi sprawami. Co miesiąc zwijamy się z bólu, czasem mniejszego, czasem większego, krwawimy i to nie byle jak, bo nie jeden dzień, tylko ku*wa tydzień, bo tak to fantastycznie natura wymyśliła. Przy tym musimy pamiętać, żeby regularnie wymieniać podpaski/tampony żeby nie było przykrej niespodzianki, a jak już się zdarzy przykra niespodzianka czujemy ogromny wstyd, kompromitację, a przecież ma to każda z nas, przecież to normalne i naturalne... I kiedy już chcemy w końcu wykorzystać to, co nam natura dała, kiedy już się wystarczająco wycierpialysmy przez lata (juz jako male dizewczynki cierpialysmy), kiedy juz myślimy ze w końcu zasłużyłyśmy (po tych latach cierpień) na śliczne małe dzieciątko, to nagle natura mówi "hola hola, a czego to panienka, by chciała? Bobo?! No way, za mało cierpiałaś przez te wszystkie lata" i kurcze dalej cierpimy i to jeszcze bardziej, bo teraz dodatkowo czujemy się zepsute, pokrzywdzone przez los, gorsze od tych którym się udaje i jeszcze się obwiniamy, bo to wylacznie nasza wina i na pewno robimy coś źle. Musialam to z siebie wyrzucić. To cholernie nie w porządku, że tak jest. A najgorsza jest ta bezradność, bo to zupełnie niezależne od nas. Mimo to wszystkie jesteśmy fantastyczne, bo się staramy, lykamy wzystko co nam może pomóc, robimy badania, wydajemy kupe kasy, sikamy codziennie na testy jak nie ciążowe to owulacyjne i godnie znosimy krtytyke, że się za bardzo nakrecamy, że tylko o tym myślimy. Kochane kobiety podziwiam Was wzystkie (i siebie trochę też) , że się nie poddajemy, próbujemy dalej, i cały czas mamy nadzieję.