Dzieńdoberek kochane dziewczynki
Udało mi się na chwilę dorwać do komputera, przejrzałam z grubsza ostatnie dwa dni. Nareszcie mogłam się szczerze pośmiać z dowcipów Żużaczka (bo wcześniej brzuch mnie bolał przy najmniejszym podrygu). No to lece z grubsza z relacją.
Dzień przed porodem w nocy dorwały mnie okropne mdłości i biegunka (Domi, jesteś blisko :-)). Rano poleciałam do szpitala, bo okropnie bolał mnie brzuch. Skurczyków nie było, 3 cm bez zmian, ale lekarz się zaniepokoił wysokim tętnem malucha (180-190) i kazał wieczorem przyjść na jeszcze jedno KTG. Pojechałam na luzie, bo byłam przekonana, że i tak wrócę do domu. Na KTG dalej wysokie tętno i kilka skurczyków. A on stwierdził: "Dziś pani urodzi" (była 21.00, więc go wyśmiałam). Urodziłam dwie godziny później. Dużo pomogło to, że w trakcie badania rozmasowywał mi szyjkę, więc rozwarcie szło piorunem. Po godzinie chyba przebili mi pęcherz i wypuścili wody. A najfajniejsze jest to, że mimo 4 kilogramów małego nie cięli mi krocza!!! Mimo że do wielkoludów nie należę jakoś mi się udało go wypchnąć.
W piątek dopadł nas nawał pokarmu, a w sobotę zapalenie piersi (39,5 st. gorączki, dreszcze, cyculki jak kamyczki i gorące jak czort). Najgorsze było to, że przy takiej temp. nie można już malucha karmić. Więc Mareczek u tatusia na rączkach, ja z czopkami na zbicie gorączki, na jednej piersi zimny ręcznik, druga w laktatorze - i na zmianę. Po godzinie zbiliśmy gorączkę i opanowaliśmy trochę sytuację. Dziś jest jako tako, tylko mam strupki na brodawkach, więc karmię przez osłonki silikonowe. A mój Marek to nocny Marek - całymi dniami śpi, całe noce je, rozgląda się chce, żeby go nosić. Więc padam na pysk, bo w dzień nie mogę odespać, bo jest jeszcze Michał - a trzylatki są aktywne raczej w dzień. Ale będę tu zaglądać jak tylko znajdę czas. Na razie pozdrawiam.
Gosia
Udało mi się na chwilę dorwać do komputera, przejrzałam z grubsza ostatnie dwa dni. Nareszcie mogłam się szczerze pośmiać z dowcipów Żużaczka (bo wcześniej brzuch mnie bolał przy najmniejszym podrygu). No to lece z grubsza z relacją.
Dzień przed porodem w nocy dorwały mnie okropne mdłości i biegunka (Domi, jesteś blisko :-)). Rano poleciałam do szpitala, bo okropnie bolał mnie brzuch. Skurczyków nie było, 3 cm bez zmian, ale lekarz się zaniepokoił wysokim tętnem malucha (180-190) i kazał wieczorem przyjść na jeszcze jedno KTG. Pojechałam na luzie, bo byłam przekonana, że i tak wrócę do domu. Na KTG dalej wysokie tętno i kilka skurczyków. A on stwierdził: "Dziś pani urodzi" (była 21.00, więc go wyśmiałam). Urodziłam dwie godziny później. Dużo pomogło to, że w trakcie badania rozmasowywał mi szyjkę, więc rozwarcie szło piorunem. Po godzinie chyba przebili mi pęcherz i wypuścili wody. A najfajniejsze jest to, że mimo 4 kilogramów małego nie cięli mi krocza!!! Mimo że do wielkoludów nie należę jakoś mi się udało go wypchnąć.
W piątek dopadł nas nawał pokarmu, a w sobotę zapalenie piersi (39,5 st. gorączki, dreszcze, cyculki jak kamyczki i gorące jak czort). Najgorsze było to, że przy takiej temp. nie można już malucha karmić. Więc Mareczek u tatusia na rączkach, ja z czopkami na zbicie gorączki, na jednej piersi zimny ręcznik, druga w laktatorze - i na zmianę. Po godzinie zbiliśmy gorączkę i opanowaliśmy trochę sytuację. Dziś jest jako tako, tylko mam strupki na brodawkach, więc karmię przez osłonki silikonowe. A mój Marek to nocny Marek - całymi dniami śpi, całe noce je, rozgląda się chce, żeby go nosić. Więc padam na pysk, bo w dzień nie mogę odespać, bo jest jeszcze Michał - a trzylatki są aktywne raczej w dzień. Ale będę tu zaglądać jak tylko znajdę czas. Na razie pozdrawiam.
Gosia