Witam serdecznie.
Poczytałam kilka z tych tysięcy stron, jakie tu spłodziłyście przez ostatnie kilka lat i w szoku jestem. Po 1 że tyle Was jest. Po 2 że macie tyle siły i wytrwałości. Niewiarygodne.
Podziwiam i chylę czoła. Naprawdę.
Jestem w ciąży, w 7 miesiącu. Mój partner przez 10 wspólnych lat rozczarowywał mnie setki razy, a mimo to chciałam mieć z nim dziecko. Miłość? Głupota? Sama nie wiem. Może bijący zegar biologiczny...?
Mieliśmy się rozstać, kilka razy do tego podchodziliśmy, ale poprosił o ostatnią szansę. Dałam mu ją... Nim doliczyłam do trzech byłam w ciąży.
Cieszył się. Poleciał po kwiaty. Siedział przy mnie przez pierwsze dni, trzymał za rękę, jakby chciał mnie chronić. Dzwonił do pracy spytać jak się czuję.
Miesiąc czy dwa później mu przeszło...
Ja zaczęłam miewać skurcze, brać leki, ciąża jest zagrożona wcześniejszym porodem. Ale ojciec mojego dziecka ma to w nosie. Dla niego dziś ważne jest, żeby był obiad na czas, żeby nie spadły na niego żadne obowiązki, wrócił do myślenia pt. JA, jakby świat się kręcił wokół niego.
Teraz wracamy oboje z pracy (pracuję jeszcze po parę godz. dziennie, bo mam zlecenie), a on zasiada przed tv albo komputerem i pyta mnie o której obiad. Nie pyta już jak się czuję. Nie dotyka mojego brzucha. Zresztą nigdy tego nie robił. Gdy mu mówię: zobacz jak kopie, on kładzie rękę, czeka 10 sek. po czym mówi: ja nic nie czuję, zabiera rękę i wychodzi. Sama zaplanowałam zakupy dla synka, sama na nie zapracowałam mimo zagrożonej ciąży, bo tatuś był zbyt zajęty nową pracą i nowymi znajomościami - wspólne baseny, siłownie itd. Super nowi kumple. Czasem wpadał tylko na jakiś pomysł, np. kupienia większego auta. Auto kupiliśmy. Mieliśmy sprzedać stare i spłacić kredyt na to nowsze. Ale on nie ma czasu, stare stoi, a ja płacę raty za nowe, choć kilkanaście tysięcy stoi i rdzewieje pod domem, bo pan przecież jeździ już tym nowszym. W tym miesiącu musiałam zapłacić OC za oba, bo on nie ma pieniędzy.
Ale wczoraj zobaczyłam, że kupił sobie sprzęt w Decathlonie za 140zł i jakieś spodnie ą i ę za 160zł. A ja powiększam debet na koncie, żeby opłacić auto, którym nawet nie jeżdżę. Zresztą starym też pojechać nie mogę, bo już nie ma przeglądu, a jemu się nie chce załatwić. :/
Wczoraj mnie po prostu zabił... po przyjściu do domu dostałam skurczy, wzięłam leki, poszłam na chwilę do łóżka. Po 15 min. przyszedł do mnie i z pretensjami pyta kiedy obiad, bo on po nocce jest i nawet śniadania nie jadł. Zdębiałam. Nie mogłam uwierzyć w to co słyszę. Spytałam czy on myśli co mówi. A on do mnie znowu, że jak nie robię to ok, ale mam powiedzieć, to on pójdzie do knajpy... Zdębiałam po raz drugi. Jak to do knajpy? A ja, a dziecko? My nie musimy jeść? Może do kuchni byś poszedł? On nie umie gotować - orzekł. I wyszedł z pokoju. Po kolejnych 15 min. wrócił spytać czy wstaję czy nie, bo on idzie coś zjeść. Powiedziałam, że mógł mnie uprzedzić 7 miesięcy temu, że tak będzie wyglądała "nasza" ciąża, bo teraz to trochę za późno na fanaberie... Zrobił dym, czymś tam rzucił, nabluzgał i znowu wyszedł z pokoju.
Zebrałam się po godzinie. Przyszedł do kuchni za mną. Poprosiłam żeby mnie zostawił. Nie miałam ochoty się godzić, wyłam jak bóbr, miałam zawroty głowy, bóle brzucha, myślałam tylko o tym czy iść na izbę przyjęć, nie chciałam go widzieć. Więc walnął focha, że skoro zostaw to zostaw, ubrał się, pieprznął drzwiami i pojechał do knajpy.
To straszne co napiszę, ale pomyślałam wczoraj, że chciałabym cofnąć czas, nie być w ciąży, odejść od niego i zapomnieć...
Tymczasem noszę w sobie dziecko, jego dziecko. I zupełnie nie wiem co mam zrobić z tym co się dzieje w mojej głowie. Wiem tylko, że jestem ze skrajnym egoistą i męską szowinistyczną świnią, która mnie znowu zawiodła.
![Frown :( :(](data:image/gif;base64,R0lGODlhAQABAIAAAAAAAP///yH5BAEAAAAALAAAAAABAAEAAAIBRAA7)
(((
A najgorsze jest, że to moja wina. Bo mimo zmęczenia, mimo bóli brzucha, przez 7 mcy stałam w tej kuchni i gotowałam. A potem zmywałam jeszcze. Lubię to, nie przeszkadza mi, choć razi mnie, że on się nie ruszy. Czasem to olewam, ale czasem mam dość. Nauczyłam go nicnierobienia. I nie umiem tego zmienić. Myślałam, że zmieni się samo, gdy będzie mi gorzej, gdy będę musiała odpocząć, ale nie... Wtedy też ważny jest tylko on, jego wygoda, jego głód, jego zmęczenie. I nawet nie pomyślał, że zdrowie i życie naszego dziecka jest zagrożone.
Spieprzyłam swoje życie.
![Frown :( :(](data:image/gif;base64,R0lGODlhAQABAIAAAAAAAP///yH5BAEAAAAALAAAAAABAAEAAAIBRAA7)
A teraz spieprzę je jeszcze jednemu małemu człowiekowi, który wychowa się bez ojca. Bo czy będzie ze mną mieszkał czy nie, to nigdy nie będzie ojcem i partnerem. Nigdy.