Ja co prawda nie jestem już samotną w ciąży, bo moja Kruszyncia jest na świecie od ponad 4 miesięcy, ale emocjonalnie nie pasuję jeszcze na codzienne rozmowy. Chcę więc dołączyć do Was, o ile się zgodzicie...
Z góry dziękuję, że istnieje to forum bo poczytuję Wasze rozmowy od paru miesięcy i szczerze powiem, że dzięki nim wskrzeszałam siły do radzenia sobie w trudnym czasie. Powoli daję radę.
Moja historia jest oczywiście podobna do Waszych.
Od ponad 9 lat byłam w związku z wydawałoby się tym jedynym. Nie byliśmy małżeństwem, ale parę lat temu zamieszkaliśmy razem, zaręczyliśmy się. Było fajnie. Ja zawsze chciałam mieć dzieci, on wciąż odwlekał. Chciał niby pobyć tylko ze mną, pojechać któryś raz na wakacje itp. Ja nie oponowałam zbyt usilnie, byłam szczęśliwa a na dzidzię mogłam jeszcze poczekać. W końcu się zgodził. Skakałam ze szczęścia. Byliśmy w ciąży. Na początku wszystko pięknie. Razem do lekarza, usg, powiadamianie rodziny i przyjaciół. I tak w sumie w pełnej radości do końca 8 miesiąca. I zaczął się jakiś koszmar. Wrócił z pracy dupek - tak go teraz nazywam. Zjedliśmy obiad, a on stwierdził, że musi ze mną porozmawiać. Powiedział, że on nie da rady być ojcem. Ze mną też nie może być bo nie potrafi już mnie kochać. Bo niby to tylko ja chciałam mieć dziecko i na dodatek powinnambyła się domyślić, że on nie. Bomba. To tak po krótce i z pewną dozą humoru. Minęło sporo czasu. Aluńcia już na świecie i prawdą, że to NAJWIĘKSZY SKARB o jakim mogłam marzyć. Kocham ją ponad wszystko.
Ale serce jeszcze krwawi po dupku, niestety.
I żal, że moja mała córuńcia nie ma taty. Szlak.