Cześć Dziewczyny! Wiem,że teraz nie jesteście już pewnie w temacie, bo zawiązały się między Wami przyjaźnie i nie wracacie pewnie do źródeł tego stanu,ale trafiłam na początek Waszych zwierzeń i widzę,że chyba tutaj jest moje miejsce. Jestem w ciąży z trzecim dzieckiem i chyba właśnie zostałam sama. Tzn. dwóch synów mam z małżeństwa (9 lat stażu w tym 4 z alkoholikiem i przemocą w domu), a od prawie 5-ciu lat z nowym facetem,który w rzeczywistości okazał się kolejnym błędem w moim życiu. Boże, piszę tutaj i płaczę nie mogąc zrozumieć jak mogłam zrobić to wszystko sobie i moim dzieciaczkom,które juz tak wiele przeszły i na pewno nie zasłużyły na kolejne kłótnie i znów brak ojca!!!
Ale zacznę od początku. Prawie 6 lat temu, po ciągnącym się 2 lata rozwodzie,szarpaniu o mieszkanie, strachu,zwolnieniu z pracy i ogólnej rozpaczy, znalazłam nową pracę w miejscu,w którym nigdy nie chciałabym pracować,gdyby nie fakt,że musiałam utrzymać siebie i dwójkę dzieci oraz spłacać całe mnóstwo długów mieszkaniowych byłego męża. 4 lata męki nie pozostawiły mi żadnych złudzeń,że muszę sobie jakoś sama poradzić. Tam niestety po pól roku poznałam P.,który nie odstępował mnie na krok:adorował,prawił komplementy i ogólnie okazywał się najbardziej kochanym facetem pod słońcem. Jednak żonaty od 9 lat z tym,że bez dzieci. Przekonywał mnie jak bardzo jego małżeństwo jest nieudane,że nie mogą mieć chyba dzieci,bo przeszli dwa poronienia, a żona już chyba nie chce próbować, natomiast on bardzo chce dziecka. . Ze ich małżeństwo się rozpada, nie rozmawiają ze sobą i w ogóle chyba nic z tego nie będzie. Dużo rozmawialiśmy przez kilka tygodni,aż w końcu poległam,bo P. okazał się bardzo troskliwy w stosunku do moich dzieci i bardzo przejęty przy każdym spotkaniu z nami w komplecie. Potem była cała lawina wydarzeń,które przykro wspominać. Ja już zadurzona po uszy i zapatrzona jak w obrazek nie dostrzegałam pewnych rzeczy. Okazało się bowiem,że P.ma kochającą żonę,która walczyła o niego jak lwica,ale najpierw obydwie dałyśmy się długo oszukiwać. Dużo ponad rok trwała nasza walka. P twierdził,że świata poza mną nie widzi i ,że chce się rozwieść z żoną, ale jej mówił chyba coś skrajnie innego. Mieszkał z nią, zostawał u mnie, nawet przez jakiś czas wprowadził się do mnie,ale nie był wtedy sobą i postanowiłam,że musi się wyprowadzić dopóki nie załatwi tej sprawy definitywnie. I wrócił do niej.Miotał się pomiędzy mną a żoną. Jednak w rezultacie od ponad 3 lat mieszkamy ze sobą,a P. rozwiódł się z żoną 3 lata temu. Nie jestem z tego dumna,ale nie wyobrażałam sobie życia bez niego i wytłumaczyłam sobie,że nie ma dzieci,więc tak naprawdę nie krzywdze rodziny. Dzisiaj za to płacę. Wiedziałam,że P. bardzo chce mieć dziecko,choć nie ukrywam,że miałam nadzieję,że minie mu to kiedy pomieszka trochę z moimi dziećmi,zacznie traktować je jak swoje i zrozumie,że nie bardzo stać nas na kolejne dziecko. Nie powiem,bo moje dzieci przywiązały się do niego bardzo,a on do nich także. Nigdy nie zrobił im żadnej krzywdy,dbał jak o swoje,przynosił całą wypłatę do domu....,ale swoim "pragnieniu" dziecka nie zapomniał. Za to między nami coraz więcej było złych chwil. Okazało się bowiem,że P.jest bardzo zazdrosny i z racji tego,że pracowaliśmy razem miałam bardzo wiele nieprzyjemności-robił mi sceny zazdrości o odpowiedzenie "cześć" koledze w pracy,jeśli zrobiłam coś po swojemu, a jestem osobą z gruntu uczynną i uśmiechniętą,potrafiłam być wyzwana od dzi**i czy bardziej dobitnie. Sprawiał wiele bólu i przykrości. Więc tym bardziej nie byłam przekonana do posiadania kolejnego dziecka. Brałam cały czas tabletki antykoncepcyjne. Wiedział o tym-nic nie ukrywałam. Jednak rok temu okazało się,że lekarz gin na infekcję przepisał mi antybiotyk,który osłabił działanie tabletek i okazało się, że doszło do zapłodnienia-jednak ciąża okazała się być pozamaciczna,skończyła się laparoskopią w ostatniej chwili. P. bardzo przeżywał całą sytuację, opiekował się dziećmi,kiedy ja leżałam w szpitalu, przychodził do szpitala i dbał o mnie jak mógł. Półtora miesiąca trwało moje leczenie,potem torbiele i znów leki hormonalne na nie i jednocześnie anty. Ja miałam już dość i myślałam,że po tym P. dojdzie do wniosku,że już może wystarczy tych eksperymentów,skoro z żoną nie wyszło,ze mną również,to może zaakceptuje fakt,że może lepiej się skupić na wychowaniu moich dzieci,które nie znają w zasadzie innego ojca,bo ze swoim nie mają kontaktu. W międzyczasie wzięłam spory kredyt hipoteczny na 30 lat na modernizację mieszkania i spłatę zadłużeń,z którymi borykałam się od rozwodu. P. nie zrezygnował jednak z namawiania mnie na kolejną próbę,ale u nas w pracy duże reorganizacje,ja awansowałam i miałam dużo lżejszą pracę za lepsze pieniądze i prawdę mówiąc nie bardzo wyobrażałam sobie rezygnację z tego. Zwłaszcza,że nie jestem już najmłodsza i wykształcenie też mam przeciętne, bo tylko średnie no i ten kredyt. Bałam się,że nie wrócę już na to stanowisko. Ale los rządzi się własnymi prawami i pomimo brania tabletek zaszłam w ciążę. Niestety przez ponad miesiąc nie miałam o tym pojęcia,bo miałam miesiączkę i brałam dalej tabl. Kiedy się zorientowałam wpadłam w panikę. Z wielu powodów. Po pierwsze- bałam się powtórki,bo lekarz początkowo nie dawał zbyt wiele szans na pozytywne zakończenie. Po drugie- nie wiedziałam jak rozwiązać problem pracy. Po trzecie- ostatnio nie dogadywaliśmy się z P. i to chyba potęgowało mój strach. A po czwarte- bałam się,że przez te tabletki będzie coś nie tak z dzieckiem i przyznam,nie umiałam się cieszyć. Więcej było we mnie obaw niż jakiejkolwiek radości. Nie zrobiłam jednak przecież nic,żeby zaszkodzić tej ciąży. Natomiast P. zamiast mnie wspierać, i przekonywać,że wszystko będzie OK,że damy radę w zasadzie obraził się na mnie i postanowił,że za moimi plecami powiadomi szefostwo i pokaże mi jak należy postępować. W rezultacie szef się wściekł,że coś się dzieje za jego plecami. Dostałam zakaz pracy i wręcz nakaz pójścia na L4. Musiałam się długo tłumaczyć,że nie zamierzałam nic ukrywać,że to dla mnie też zaskoczenie i dlatego nie zdążyłam sobie tego poukładać i sama go zawiadomić i że bardzo zależy mi na pracy. Ale pomimo to- nie wiem czy będę miała gdzie wrócić. Za to między nami jeszcze więcej się popsuło. W rezultacie jestem w siódmym miesiącu ciąży, od początku mam wrażenie,że ze wszystkim zostałam sama-zero uczucia ze strony P. ,zero zaangażowania,choć ja w końcu pogodziłam się z sytuacją i skupiłam się na tym dzieciątku,które noszę. Może to trochę tak,jakbym się pogodziła z sytuacją. Ale zrozumcie mnie- uwolniłam się ze straszliwego związku z alkoholikiem,który bił mnie(ma 4 wyroki za znęcanie nade mną), w końcu się uniezależniłam, miałam wreszcie wrażenie,że sama decyduję o własnym życiu i bałam się kolejny raz tak bardzo od kogoś uzależnić. A malutkie dziecko niestety powoduje,że człowiek musi liczyć na innych,bo finansowo Państwo nie pomoże,a żeby wrócić do pracy trzeba oddać dziecko komuś pod opiekę,a ja nie mam komu. P. jest strasznym egiostą, nie dlatego,że chciał mieć dziecko, tylko dlatego,że nie dał mi poczucia bezpieczeństwa,nie pomógł, nie starał się. Z racji tego,że ja chcąc wrócić do pracy muszę wrócić na swoją zmianę,bo byłam tam brygadzistką i kontrolerem jakości,( każda zmiana ma swoją bryg. i kontrolerkę-jedną), prosiłam,żeby P. kiedy będę wracać przeszedł na inną zmianę(bo on może-jest operatorem,a na każdej zmianie jest kilku operatorów),żebyśmy mogli podzielić opiekę nad dzieckiem między siebie,bo nie stać nas na opiekunkę, zwłaszcza,że pracujemy na zmiany w systemie czterobrygadowym. Nie ma mowy,bo jest przywiązany do swojej zmiany. I reszta go nie obchodzi! W domu nie pomoże ani nie wyręczy mnie w niczym. Dziś właśnie nie wytrzymałam.Mamy akwarium,które było założone na jego zachciankę dwa lata temu. Ale po roku zapał mu minął i musiałam ja i dzieci przejąć obowiązki. Z czasem już tylko ja o nim pamiętałam. Ale ostatnio stwierdziłam,że już za dużo mam na głowie: dom, dzieci, pies i ciąża. Prosiłam,żeby się zastanowił co robimy,ale ja chciałabym chyba zlikwidować to akwarium. Traf chciał,że pękło dno akwarium. Kilka dni temu chyba,bo woda się saczyła maleńkim strumykiem. Ale dziś była już bardzo duża kałuża i pól dywanu zalane. Trzeba było odłowić rybki i coś z nimi zrobić. Po wielkiej awanturze P. odłowił rybki i opróżnił akwarium. Tylko,że rybki trzeba gdzieś wydać, a on zrobił mi piekielną scenę,że zrobił,co mu kazałam,a teraz mam ja coś zrobic z rybami,bo on nie będzie patrzyl jak zdychają w słoikach!!! Więc mu mówię,żeby poszedł z chłopakami do sklepu zoologicznego i oddał te rybki za darmo, a on na to, że ***** go obchodzi co ja sobie teraz zrobię,bo on wykonał MOJE POLECENIE, a teraz to już moja głowa co dalej. Dodam,że było grubo po 17-tej,kiedy skończył robotę, ja w totalnym proszku, a do sklepu zoologicznego jednak kawałek. Poza tym szlag mnie wręcz trafił,bo jakoś dotrzeć do niego nie mogło,że to nie było moje widzimisię, tylko zalewało mi mieszkanie,ciekło po meblach na panele,pod którymi jest stary parkiet. Nie wytrzymałam, nawtykałam mu,że jest kompletnie nieodpowiedzialnym człowiekiem, że trzeba być głąbem,żeby nie rozumieć,że nie mogłam z tym poczekać,bo zalewało mi mieszkanie i że mam dosyc traktowania mnie jak zło konieczne, że oczekuję od niego szacunku i pomocy,a nie wiecznego szarpania się!!!! A on? Powiedział,że ma mnie dość,że nie pozwoli sobie ubliżać i że nie chce już ze mną być i że to koniec( tak po prostu). Ubrał się i wyszedł mówiąc,że już nie wróci. I nie wrócił... I zostałam sama z dwójką dzieci i w ciąży z trzecim- upragnionym przez "tatusia",który po prostu się wyniósł, z kredytem hipotecznym na 30 lat i bez możliwości powrotu do pracy,bo z jednej pensji i alimentów nie stać mnie na opiekunkę.... I mam ochotę po prostu nie istnieć...zniknąć...