muszę was chyba rozczarować z tą ideą że dzieci będą jadły to co rodzice... gdyby tak było to zażerałabym się teraz chlebem ze smalcem albo z masłem i przegryzała mizerią lub pomidorkiem - żadnej z tych rzeczy oprócz chleba nie jem bo mnie po prostu bierze na wymioty od samego zapachu (pomidorek jest wyjątkiem, ładnie pachnie ale na surowo nie przełknę). Już przeciez jakiś czas temu była dyskusja o tym że dzieci mają własne smaki i jedne lubia przyprawione a inne nie itp.
Wydaje mi się że do pewnych smaków dziecko musi samo "dorosnąć", do innych nie dorośnie nigdy i nigdy nie będzie lubiło. Przykład z życia: w wieku dwóch lat starszak dostał czekoladkę w stylu kinder czekolady, ugryzł, skrzywił się i powiedział że niedobre, reagował tak na wiele rzeczy, na owoce, ser żółty, warzywa, dżem, ze słodyczy akceptował tylko suche ciastka i lody (ja wyrodna matka jestem bo do tej pory nigdy mu loda nie kupiłam, zawsze dostaje od nas tylko na spróbowanie). W wieku dwóch i pół roku znowu dostał od kogoś taką czekoladę i jakie było nasze zdziwienie kiedy powiedział że mu smakuje. Od tego momentu spróbować chciał prawie wszystko i prawie wszystko je. Wcześniej nie było mowy o próbowaniu z naszego talerza, ale w końcu dojrzał.
No ale zaczęło się od tego nieszczęsnego miodu, który zdrowemu dziecku krzywdy nie zrobi, ale jest nazwany czynnikiem alergennym, bo pewno jacyś lekarze zaobserwowali że wielu niemowlętom szkodzi, choć podejrzewam że tych dzieci co im nie szkodzi jest znaczna większość. Ja osobiście nie mam nic przeciwko dawaniu dziecku na spróbowanie różnych rzeczy ze swojego dorosłego talerza, ale moi to wrażliwcy jelitowi więc podchodzę do tematu ostrożnie.
młody na razie je: ziemniaka, pietruszkę, buraka, brokuła, indyka, królika, jabłko, gruszkę. Podejrzewam że sprawcą akcji "dwutygodniowa sraka i czerwony zadek" była marchewka, na razie omijam szerokim łukiem. Jeszcze nie wprowadziłam żółtka, o rybach nawet nie myślę...