reklama
Forum BabyBoom

Dzień dobry...

Starasz się o maleństwo, wiesz, że zostaniecie rodzicami a może masz już dziecko? Poszukujesz informacji, chcesz się podzielić swoim doświadczeniem? Dołącz do naszej społeczności. Rejestracja jest bezpieczna, darmowa i szybka. A wsparcie i wdzięczność, które otrzymasz - nieocenione. Podoba Ci się? Wskakuj na pokład! Zamiast być gościem korzystaj z wszystkich możliwości. A jeśli masz pytania - pisz śmiało.

Ania Ślusarczyk (aniaslu)

  • Każda z nas wita styczeń z nadzieją i oczekiwaniem. Myślimy o tym, co możemy osiągnąć, co chcemy zmienić, kogo kochamy i za kogo jesteśmy wdzięczne. Ale niektóre z nas mają tylko jedno pragnienie – przetrwać, by nadal być przy swoich bliskich, by nadal być mamą, partnerką, przyjaciółką. Taką osobą jest Iwona. Iwona codziennie walczy o swoje życie. Każda chwila ma dla niej ogromne znaczenie, bo wie, że jej dzieci patrzą na nią z nadzieją, że mama zostanie z nimi. Każda złotówka, każde udostępnienie, każdy gest wsparcia przybliża ją do zwycięstwa. Wejdź na stronę zbiórki, przekaż darowiznę, podziel się informacją. Niech ten Nowy Rok przyniesie szansę na życie. Razem możemy więcej. Razem możemy pomóc. Zrób, co możesz.
reklama

Relacje z naszych porodów :)

reklama
Kolej na mnie;-) w niedziele 31 lipca miałam gości, rano wstałam robiłam łóżko i zauważyłam przemoczona pidzame, o 14 miałam ktg w szpitalu wiec sie nie denerwowalam. Byłam na ktg skurczy brak a moja gin stwierdziła ze to od czopu a nie wody. W poniedziałek powtórka znowu mokra pidzama. Ja zestresowana zadzwoniłam do swojej położnej mowię jej jak wyglada sprawa a ona ze chyba lepiej żebym zadzwoniła do gin. Zadzwoniłam i kazała mi szybko przyjechać na badanie do gabinetu. Pojechałam, zbadała mnie miałam 1,5 cm rozwarcia, mała nisko w kanale i powiedziała ze trudno określić czy to wody odchodzą. Powiedziała ze jak jeszcze raz cos poleci mam jechać do szpitala. Wieczorem ubraliśmy lozeczko z M, poszłam sie kapać i znowu mi po nogach poleciało..no to zebraliśmy sie i pojechaliśmy na IP. Odrazu mnie przyjęli była 1 w nocy, zbadali i poszłam spac. O 3 na ten sam pokój przyjęli kumpele ze szkoły rodzenia i siedziałyśmy do rana gadałyśmy, rano ktg tętno małej w normie ale bez skoków. Na obchodzie zbadal mnie ordynator i stwierdził ze wody nie odchodzą chyba ale dużo wodnistej wydzieliny jest i podali mi antybiotyk. Odwiedził mnie M, pośmialiśmy sie, pogadaliśmy i powiedziałam ze na pewno nie rodzę i ze ma jechać do pracy (jeździ ciężarówka). O 12 zaczęły mi sie nagle bóle w krzyżu, nie rodziłam wiec nie wiedziałam ze to skurcze, około 15 jak juz z bólu chodziłam po oddziale zaczęłam je mierzyć, były co 7 min, o 18 juz na czworakach w łożku leżałam i płakałam bo tak mnie krzyż bolał, podbrzusze wcale.. Cały czas byłam w kontakcie ze swoją położna, rozwarcie sie nie powiększało tylko bardzo krwawiłam. O 21 udało mi sie zasnąć na 30min. Czułam w śnie jak mała mi napiera ale byłam tak zmęczona ze hoho. Wstalam i znowu chodziłam, pielęgniarka przyszła z tabletka, powiedziała ze widzi ze sie mecze, ze mam niski próg bólu!!! i lekarz kazal podać na wyciszenie. Ja ze nie wezmę tego i ze chce zeby mnie położna zbadała. Przyszła położna zbadała mnie i mówi ze mam 4cm rozwarcia i ze na porodówkę tylko lekarz musi mnie zbadać. Lekarz stwierdził ze porod wymuszony ale niech mnie wezmą z tym ze nic mi nie podadzą na przyspieszenie. Była 22:20. Napisałam SMS do M, ze to chyba juz, ale ze pewnie rano urodze. On w wielkim szoku! Położyli mnie na porodówce, dostalam dolargan, zwymiotowałem, mówiłam ze mam kaca życia, trochę nie kontaktowałam, skurcze miałam co 5-6min, czułam je tylko w krzyżu. Położna masowala mi krzyż, robiła zimne obkłada. A ja taka wymęczona bo tyle nie spałam przysypiałam od skurczu do skurczu. Położna sie śmiała ze porod prześpie. Koło 23:15 powiedziałam nie mam siły, ze strasznie boli, zbadała mnie i mówi ze jest 8cm rozwarcia i ze jak dobrze pójdzie to urodze jeszcze dzisiaj. Ja
myślałam ze bede sie męczyć do rana i jak ona to powiedziała to tyle siły nagle miałam. Pecherz pękł ale bardzo mało wód wyleciało wiec wcześniej sie musiały sączyć. Chwile pozniej juz parte skurcze, dzwoniły po lekarza i pediatrów. Jedna odbierała porod, druga trzymała mnie za rękę i słuchałam co mam robic. Cały czas pytałam sie czy teraz przeć. Współpraca super, 4 parte i mała była na swiecie o 23:50, położyli mi ja na brzuchu. Odrazu powiedziałam ze czysty tata. Łożysko urodziłam minutę pozniej. Najbardziej bolało naciskanie macicy, założyli mi 2szwy kosmetyczne. Najlepsza była mina lekarza jak wszedł i zobaczył ze juz rodzę, w szoku był. W tym czasie karmiłam mała i pisałam do M ze mamy śliczna córeczkę;) Byłam chyba nastawiona na większy bol. Położna powiedziała ze jest pod wrażeniem jak pieknie parłam;-)) jeszcze o 2 dzwoniłam do M i wysyłałam mu zdjęcia małej, razem płakaliśmy do telefonu. Głupek złamał wszystkie możliwe zakazy zeby dojechać jak najszybciej do nas;-)) Rano odrazu sie wykapalam i w miarę szybko doszłam do siebie. Pomijając bóle krzyżowe porod nie taki straszny.
 
I ja opiszę swój porod :).
No więc w dzień terminu 12 trafiłam do szpitala z powodu bólu krzyża i podbrzusza, myślałam ze coś się zaczęło, niestety zostałam przyjęta, a alarm okazał się fałszywy. Obiecywali mi wypis w sobotę, później w ndzl, a w pon dowiedziałam się że jak urodze to wyjdę... Mała się nie spieszyla na świat. We wtorek został mi założony balonik foleya, ktory po zdjęciu w środę okazało się ze zrobił rozwarcie jedni mówili na palec inni ze na 2 palce. W czwartek odszedł mi krwisty czop śluzowy. W piątek dostałam skurczy były co 5 min, ale lekarze uważali ze rozwarcie za małe. Ledwo chodziłam skurcze były coraz mocniejsze, nie przespalam ani minuty w nocy. W sobotę lekarz po zbadaniu mnie rano stwierdził że idziemy na porodówkę ! tam podpięli mnie pod ktg i dostałam oksytocyne, rozwarcie szlo szybko, ból nieziemski bo okazało się za późno na znieczulenie. Przy 9cm okazało się ze mała jest źle ustawiona twarzą i wychodzila by największym obwodem głowy i nie ma szans żebym ja urodziła bez komplikacji. Podjęto szybka decyzję o cesarce. Szybkoprzewieziono mnie na stół operacyjny, tam już poszło szybko. Mimo że porod bolesny niesamowicie, jest to mój najlepszy dzień w życiu! :)
 
Obiecałam to napiszę parę słów ;-)
W niedzielę rano (31.07) coś mnie tknęło i umyłam włosy stwierdziłam że w razie porodu będę ogarnięta. Ból ćmiący w podbrzuszu coś mi dawał do myślenia. Nawet tknęło mnie żeby zjeść grejpfruta bo po porodzie nie zjem, ale i tak nie zjadłam. Z czasem bóle się nasilały a ja pytałam kogo się da (znajome mi matki) czy tak wyglądają skórcze :p od męża zero wsparcia na tym etapie, tylko tekst "jak chcesz to zawiozę cie do szpitala" ja tu zawał, zaczyna boleć a ten kima na łóżku. Poszłam więc wziąść ciepłą kąpiel, zrobiłam depilację i oho skurcze się nasilały. Teraz to miałam dopiero zawał :p mąż się ogarnął już hehe. Ok 23 pojechałam do szpitala. Na porodówce przywitała mnie ruda baba co wylatuje z tekstem że na rodzącą jej nie wyglądam bo fikam nogami na łóżku. Głupia baba, jak do podłogi nie sięgam to fikam i to jeszcze z Nerwów! Kazała sie przebrać z koszuli w koszule. Przy badaniu ból w cholere. Do ktg mnie podpieła. I mówi że jak nic się nie zacznie to sobie pochodzę, mąż do domu a ja na ginekologie rano. mówię jej o cesarce a ta dalej na mnie warczy że papierka nie mam A takie dziecko to wypluje a nie urodze. Na szczęście ta druga kobitka była super i ona miała dyżur na pooperacyjnej. A ta ruda wygnała mi męża do domu i tel też kazała zabrać co aż tamtą zdziwiło bo ona po operacji by męża choć na chwilę wypuściła do mnie. A tak mąż wszedł na salę porodową na niecałe 20 min. Pogłaskał po ręce i potem już widział jak jadę na salę operacyjną. Bo jednak było cc. Niewspółmierność porodowa i wąska miednica czy jakoś tak :p wszystko działo się szybko. Gdy lekarz oznajmił że cc to mi ulżyło że zaraz będzie po (lekarz - ordynator też szorstki, ale jestem zadowolona z efektu jego pracy) i chyba miałam przeczucie bo wody były już zielone i gęste. Na sali operacyjnej też ok. Anestezjolog miły, bólu mi nie zadał. Wkłucie poszło sprawnie, lekarze też ze mną rozmawiali. Małego dwa razy mi pokazali dałam buziaka, upewniłam się że to synek i byłam szyta. Nudziło mi się trochę i miałam uczucie zatkanego nosa ale byłam happy. Synek dostał 10 punktów.

Jednak o jego zakażeniu i problemie z płytkami krwi i reszcie dowiedziałam się później. A konkretne wieści chyba w drugiej albo trzeciej dobie po cc i to wieczorem. :-/

Trochę chaotyczny opis, ale mały się budzi zresztą czasu mało ostatnio. Ogólnie jestem zadowolona z cc. Szybko doszłam do siebie. Ból do zniesienia, choć pewnie przez tą morfine ketonal itp. Opiekę po operacji miałam super. Tylko ta porodówka to porażka :-/ no i pobyt potem w szpitalu itp, ale o tym wiecie.
 
Od mojego porodu minął ponad tydzień i chyba poukladalam sobie wszystko w głowie na tyle żeby to opisać - może być chaotycznie bo wiele faktów kojarzę z relacji Męża i trochę pogubiłam się w czasoprzestrzeni :)
5.09 stawiłam się do szpitala na umowioną indukcję. W recepcji okazało się, że moja położna w karcie ciąży zapisała mi 5.09 ale w systemie 6.09 i nie mogą mnie przyjąć bo mają komplet na ten dzień. Oczywiście się wkurzylam bo miałam za sobą już prawie bezsenna noc, nerwy itd. Położna przeprowadziła ze mną wywiad i powiedziałam, że w zasadzie to od rana mam skurcze co 8 min, z kręgosłupa, nie przybierają na sile ani częstotliwości ale są cały czas. Na to zaproponowała badanie ktg i sprawdzenie szyjki. Pod ktg leżałam 1,5h (to była najgorsza pozycja dla mnie) a badanie pokazało ze dalej mam twardą szyjkę i brak rozwarcia. W międzyczasie okazało się, że ktg nie jest idealne i jednak zostaje na oddziale bo będą wywoływać mój poród. W 5 min dostałam tabletkę dopochwowo na wywołanie rozwarcia. I przysięgam, 10 min później zaczęły się skurcze co 3 min. W międzyczasie odeslalam męża do domu żeby się wyspal a sama leżałam pod ktg i gawedzilam z koleżanką. Kiedy mogłam wstać z łóżka chodziłam, trochę skakalam na piłce i było mi dobrze tabletkę dostałam o 17, o 22 uznałam ze nie ma na co, chcę coś przeciwbolowego bo już mi ani piłka ani chodzenie nie pomaga. Zadzwoniłam tez po Męża żeby przyjechał bo chce wejść do wanny z wodą a nie mogę tego zrobić sama, ktoś musiał ze mną być. Przyjechał mój mąż, zbadali mnie po raz pierwszy od podania tabletki i okazało się ze mam 1cm rozwarcia... Myślałam że się tam rozplacze. Dostałam zastrzyk z petydyna(przed porodem byłam przeciwna,wtedy było mi wszystko jedno), zrobiło mi się blogo i poszłam do wanny. Tam spędziłam godzinę, spałam pomiędzy skurczami, Mąż cały czas siedział kolo mnie. I tutaj zaczynają się schody bo jak wyszłam z wanny to mało pamiętam :D jakąś godzinę po tym zostałam zbadana i okazało się ze mam 7 cm rozwarcia. Położna przebiła mi wody jednak nic nie poleciało. Wtedy już chciałam znieczulenie, było ok 5 rano. 2 skurcze później poczułam ze musze przeć bo inaczej mnie rozsadzi, wprost nie mogłam złapać oddechu. Odeszły mi wody i po ponownym badaniu okazało się ze mam 8 cm. Wtedy już się darłam ze chce znieczulenie ale nie mogli mi go podać bo potrzebowali 20 min dobrego zapisu z ktg. Na to ich opieprzylamm ze nie mogą uzyskać dobrego ktg od 15 poprzedniego dnia, i skoro tak jest to dlaczego nie zabiorą mnie na cesarke. Nie wiem co mi powiedzieli bo mało kontaktowalam, cały czas musiałam leżeć, najlepszy zapis z ktg wychodził jak leżałam na lewym boku a wtedy wymiotowalam. Po 8 rano dostałam znieczulenie (w koncu!!!) I poszłam spać. Dostałam jeszcze gaz rozweselajacy i było mi wspaniałe tylko strasznie mnie po nim suszylo. Nie wiem co się działo później, zaczęłam kontaktować jak lekarz (jeden z wielu w pokoju) powiedział do mnie ze muszą mnie zabrać na salę operacyjną i tam zdecydują po ponownym badaniu czy mogę urodzić z kleszczami czy będzie cc. Poprosiłam żeby zrobili cc, w drodze na salę mówiłam ze nie chce kleszczy a z drugiej strony strasznie bałam się cc bo wiedziałam że nie będę mogła od razu zająć się dzieckiem.zadecydowali o kleszczach. Na sali poszło szybko, cały czas był przy mnie mąż . Lekarz który odbierał mój poród był super- uśmiałam się przy porodzie mimo stresu i całego zamieszania. Spanikowalam kiedy zobaczyłam dziecko bo nie płakał od razu, zaczęłam pytać czemu tak jest mimo że miał otwarte oczy i nimi mrugał. Na to się odezwał ;) mam jedno nacięcie wykonane za moją zgodą, nie pękłam. Ogólnie fizycznie czuje się rewelacyjnie, następnego dnia normalnie chodziłam i nie doskwiera mi rana. Niestety w szpitalu musieliśmy zostać aż 5 dni - u mnie wystąpiła gorączka, odwodnienie (a Wypiłam trzy 1,5l butle wody, jednak był taki moment ze chodziłam siku co skurcz czyli co 3 min) okazało się ze mamy infekcję, Jaś ma podwyższone crp i musiał przyjmować antybiotyk przez 5 dni, ja tez. To było coś strasznego, widzieć swoje dziecko z wenflonem w rączce. Okropnie przeżyłam pobyt w szpitalu mimo że nie miałam na co narzekać, opieka była wspaniała. Wszyscy pomagali jak mogli, pocieszali, dodawali otuchy ale odzylam dopiero kiedy wróciliśmy do domu.
 
reklama
A ja chyba nie będę potrafiła opisać swojego porodu. Miałam bóle z krzyża cały czas, dla mnie to był istny horror i ból o którym nie zapomnę. Nie otrzymałam pomocy od położnej która mnie przyjmowała jeszcze miała pretensje, że przyjechałam, a ja już miałam 5cm i skurcze co 3 minuty. Zwrócono mi uwagę, że krzyczę podczas skurczy. Powiem jedno.. Przy następnym dziecku nie zdecyduje się na poród naturalny, mam okropny uraz.

[emoji173]
 
Do góry