Od mojego porodu minął ponad tydzień i chyba poukladalam sobie wszystko w głowie na tyle żeby to opisać - może być chaotycznie bo wiele faktów kojarzę z relacji Męża i trochę pogubiłam się w czasoprzestrzeni
5.09 stawiłam się do szpitala na umowioną indukcję. W recepcji okazało się, że moja położna w karcie ciąży zapisała mi 5.09 ale w systemie 6.09 i nie mogą mnie przyjąć bo mają komplet na ten dzień. Oczywiście się wkurzylam bo miałam za sobą już prawie bezsenna noc, nerwy itd. Położna przeprowadziła ze mną wywiad i powiedziałam, że w zasadzie to od rana mam skurcze co 8 min, z kręgosłupa, nie przybierają na sile ani częstotliwości ale są cały czas. Na to zaproponowała badanie ktg i sprawdzenie szyjki. Pod ktg leżałam 1,5h (to była najgorsza pozycja dla mnie) a badanie pokazało ze dalej mam twardą szyjkę i brak rozwarcia. W międzyczasie okazało się, że ktg nie jest idealne i jednak zostaje na oddziale bo będą wywoływać mój poród. W 5 min dostałam tabletkę dopochwowo na wywołanie rozwarcia. I przysięgam, 10 min później zaczęły się skurcze co 3 min. W międzyczasie odeslalam męża do domu żeby się wyspal a sama leżałam pod ktg i gawedzilam z koleżanką. Kiedy mogłam wstać z łóżka chodziłam, trochę skakalam na piłce i było mi dobrze tabletkę dostałam o 17, o 22 uznałam ze nie ma na co, chcę coś przeciwbolowego bo już mi ani piłka ani chodzenie nie pomaga. Zadzwoniłam tez po Męża żeby przyjechał bo chce wejść do wanny z wodą a nie mogę tego zrobić sama, ktoś musiał ze mną być. Przyjechał mój mąż, zbadali mnie po raz pierwszy od podania tabletki i okazało się ze mam 1cm rozwarcia... Myślałam że się tam rozplacze. Dostałam zastrzyk z petydyna(przed porodem byłam przeciwna,wtedy było mi wszystko jedno), zrobiło mi się blogo i poszłam do wanny. Tam spędziłam godzinę, spałam pomiędzy skurczami, Mąż cały czas siedział kolo mnie. I tutaj zaczynają się schody bo jak wyszłam z wanny to mało pamiętam
jakąś godzinę po tym zostałam zbadana i okazało się ze mam 7 cm rozwarcia. Położna przebiła mi wody jednak nic nie poleciało. Wtedy już chciałam znieczulenie, było ok 5 rano. 2 skurcze później poczułam ze musze przeć bo inaczej mnie rozsadzi, wprost nie mogłam złapać oddechu. Odeszły mi wody i po ponownym badaniu okazało się ze mam 8 cm. Wtedy już się darłam ze chce znieczulenie ale nie mogli mi go podać bo potrzebowali 20 min dobrego zapisu z ktg. Na to ich opieprzylamm ze nie mogą uzyskać dobrego ktg od 15 poprzedniego dnia, i skoro tak jest to dlaczego nie zabiorą mnie na cesarke. Nie wiem co mi powiedzieli bo mało kontaktowalam, cały czas musiałam leżeć, najlepszy zapis z ktg wychodził jak leżałam na lewym boku a wtedy wymiotowalam. Po 8 rano dostałam znieczulenie (w koncu!!!) I poszłam spać. Dostałam jeszcze gaz rozweselajacy i było mi wspaniałe tylko strasznie mnie po nim suszylo. Nie wiem co się działo później, zaczęłam kontaktować jak lekarz (jeden z wielu w pokoju) powiedział do mnie ze muszą mnie zabrać na salę operacyjną i tam zdecydują po ponownym badaniu czy mogę urodzić z kleszczami czy będzie cc. Poprosiłam żeby zrobili cc, w drodze na salę mówiłam ze nie chce kleszczy a z drugiej strony strasznie bałam się cc bo wiedziałam że nie będę mogła od razu zająć się dzieckiem.zadecydowali o kleszczach. Na sali poszło szybko, cały czas był przy mnie mąż . Lekarz który odbierał mój poród był super- uśmiałam się przy porodzie mimo stresu i całego zamieszania. Spanikowalam kiedy zobaczyłam dziecko bo nie płakał od razu, zaczęłam pytać czemu tak jest mimo że miał otwarte oczy i nimi mrugał. Na to się odezwał
mam jedno nacięcie wykonane za moją zgodą, nie pękłam. Ogólnie fizycznie czuje się rewelacyjnie, następnego dnia normalnie chodziłam i nie doskwiera mi rana. Niestety w szpitalu musieliśmy zostać aż 5 dni - u mnie wystąpiła gorączka, odwodnienie (a Wypiłam trzy 1,5l butle wody, jednak był taki moment ze chodziłam siku co skurcz czyli co 3 min) okazało się ze mamy infekcję, Jaś ma podwyższone crp i musiał przyjmować antybiotyk przez 5 dni, ja tez. To było coś strasznego, widzieć swoje dziecko z wenflonem w rączce. Okropnie przeżyłam pobyt w szpitalu mimo że nie miałam na co narzekać, opieka była wspaniała. Wszyscy pomagali jak mogli, pocieszali, dodawali otuchy ale odzylam dopiero kiedy wróciliśmy do domu.